Strona:Maria Reutt - W cygańskim obozie.pdf/72

Ta strona została uwierzytelniona.

jeszcze wyskoczyła z wozu, ale ty nie potrafisz.
— No to — mówił Jerzyk — jak kiedy gdzie będziemy nocowali w lesie, albo nawet w dzień odpoczywali, a Rumuny zasną, my cichutko w nogi.
— Najlepiej byłoby — mówiła Zośka — na koniu, oj żeby to moja Strzałka tu była — dodała, myśląc o złotej klaczce, na której jeździła w cyrku — tobyśmy uciekali, ale na tej szkapie to i jechać nie warto — dodała patrząc z pogardą na ciągnącego wózek konia.
— Ani Strzałki, ani tej szkapy nie weźmiemy — rzekł poważnie Jerzyk — mówiłem ci już raz Zośka, że cudzych rzeczy nie chcę.
— Ale tak piechotą, to już daleko nie zajdziemy — westchnęła dziewczynka — a im łatwiej będzie nas dogonić.
— Zobaczysz — rzekł spokojnie Jerzyk — że jednak uciekniemy, byle nas tylko nie rozdzielili. Wiesz, Zośka, my zawsze musimy być razem. Jak to zrobić, by Sam nas może śpiących kiedy nie rozdzielił?
— Już wiem — rzekła Zośka — mam sznur i to mocny. Jeden koniec przywiążę sobie do ręki, a ty weźmiesz drugi i również zawiążesz sobie na ręku; gdyby nas kto poruszył, zbudzimy się oboje.
— Doskonale — rzekł Jerzyk — dziś zaraz to zrobimy.
Zwierzęta jak w cyrku, tak i tu stały się przyjacółmi dzieci. Małpka, którą na pamiątkę swej cyrkowej przyjaciółki nazwali Żolką, biegała jak