Strona:Maria Reutt - W cygańskim obozie.pdf/79

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co to? naprawdę lecimy do góry? — zapytała dziewczynka.
— Ależ tak, tak — odpowiedział Jerzyk — widzisz jakie te drzewa i domy małe, a ludzie jak muszki.
Pan Schuster dał znak, by Jerzyk zaczął grać. Posłuszny chłopak pociągnął smyczkiem po strunach i rozległa się wesoła melodja czardasza. Z ziemi słychać było oklaski i wołania.
Ale w tejże chwili stała się rzecz straszna, oto na czystem dotąd niebie pojawiły się czarne chmury, zerwał się szalony wicher i pędził balon do góry ku północy.
— Nie grać! siedzieć cicho — rozkazał kuglarz, usiłując wrócić do miejsca, skąd wylądowali, ale wiatr gnał w przeciwnym kierunku. Burza rozszalała na dobre.
I dzieci ogarnęło przerażenie. Przytuleni do siebie, siedzieli cicho, wicher wyrwał koszyczek z rąk Zośki, a Jerzyk z całej siły przyciskał skrzypce do piersi.
Naraz coś trzasnęło i wicher podniósł balon jak piłkę.
— Herr Gott, zginęliśmy! — krzyknął Niemiec — lina się urwała.
Tak balon zerwany został ze swej uwięzi a wicher poniósł go, wraz z ludźmi kędyś w świat daleki.
Zaszeleściło coś pod nimi, balon spadał na las, i po chwili zawisł na drzewach ciemnego boru.
Byli ocaleni.
Ale już z dołu dojrzano opadający balon, zbiegła się ludu gromada, zjawiło się kilku żołnierzy.