Strona:Maria Reutt - W cygańskim obozie.pdf/81

Ta strona została uwierzytelniona.

A Zośka poradziła, by iść w stronę przeciwną tej, którą odprowadzono Niemca.
Poszli więc i zaraz weszli do głębokiego parowu. Chcieli iść dalej, ale nogi odmówiły im posłuszeństwa, tyle wrażeń przeszli, tak byli znużeni, że musieli usiąść. Przytulili się do siebie, skrzypce, których Jerzyk nie wypuszczał na chwilę, wysunęły mu się teraz z rąk, główki ich pochyliły się i usnęli snem głębokim.
Obudziło ich kukanie kukułki. W pierwszej chwili nie mogli zrozumieć co to znaczy, że śpią wśród lasu w parowie. Zaraz jednak ogarnęła ich wielka radość. Byli sami bez Sama, bez żadnego Cygana, Rumuna lub Niemca. — Zośka trochę się niepokoiła, za to Jerzyk był spokojny.
Wzięli więc skrzypce i poszli. Daleką była ich droga, długo iść trzeba było przez ów ciemny las.
— Zobaczysz Zośka — mówił — że my do mego tatusia trafimy. Sam kazał nam grać i tańczyć, i ludzie płacili mu pieniądze, my teraz będziemy ludziom tak samo grać i tańczyć, a za to poprosimy, by nam dali trochę chleba i tak będziemy szli, aż dojdziemy do samej Warszawy.
Głód im dokuczał. Zośka miała w kieszonce pierniczek, który jej dał przy wsiadaniu do balonu Niemiec, ucieszyli się nim bardzo, cóż kiedy był tak maleńki, ledwo, że starczyło go na jeden kęs. Napotkali źródło czystej wody w lesie, umyli się i napili, orzeźwiło ich to trochę i szli dalej. I znowu musieli nocować w lesie, a rano byli tak słabi, że ledwo już iść mogli.
— Poczekaj — rzekł Jerzyk do Zośki — usiądźmy trochę pod drzewami, ja zagram, może nas ludzie posłyszą.