wszystko, jakby wczoraj odjechali! Troskliwa snadź i przyjazna ręka rządziła tutaj.
Marwitz zatrzymał się nareszcie, skończywszy przegląd:
— Znasz, Iry, bajkę o królu Haraldzie? — zagadnął.
— Daj mi spokój ze swoją bajką! — rzuciła niecierpliwie.
— Nie chcesz posłuchać? Szkoda! Prawda, że jesteś gniewna, a więc nieciekawa. Wolną chwilą, gdy się rozchmurzysz, przypomniej, żebym ci ją opowiedział!
Mimowoli roześmiała się.
— No, przypuśćmy, że się rozchmurzyłam? Opowiedz swoją bajkę!
Amerykanin usiadł, zapalił cygaro i, gładząc w takt swe faworyty, prawił:
— Król Harald, dla wypróbowania uczciwości poddanych, na drzewie przydrożnem zawiesił nowy naramiennik. Po trzech latach, przejeżdżając, znalazł go na tej samej gałęzi.
— I to wszystko? do czegóż to stosujesz? — spytała ubawiona.
— Ty, Iry, jesteś bardzo rozsądna i praktyczna osoba, ale masz jeden błąd: nie lubisz powolnego rozumowania! Każda prawda potrzebuje przekładu. Stosuję do tego moją bajkę, że, sądząc po tym domu, lud tutejszy zapewne pochodzi z Anglii, z poddanych Haralda! Co? Nieprawdaż? Ta stara mumia może nawet pamięta legendowy naramiennik.
Wskazał Filemona, który ukazał się w progu i grobowym głosem oznajmił obiad.
— Zapewne wezwanie do uczty! — odrzekł Marwitz, wstając. — Służę ci, Iry; radbym skosztować owego chleba, któryś mi w Kownie obiecała. Na Czertwana nie warto czekać. Sądząc z pośpiechu, ta ociemniała wdowa ma u niego szczególne łaski.
— I ja tak myślę — potwierdziła z brwią ściągniętą. — Nie dowiedziałeś się o nim niczego w Kownie u prawnika?
— Myślałem, że ty posiądziesz wszystkie sekrety od narzeczonej jego brata. Czy uważasz, jakie tu ładne kobiety? Ta panna Jazwigło robi bardzo przyjemne wrażenie! Żeby nie drogi, mosty i nieporządek, nie miałbym twej ojczyznie nic do zarzucenia. Milczysz, Iry? Nad czem tak głęboko rozmyślasz?
— Ależ nad przyszłością, mój drogi. Pomyśl tylko, co zrobimy, gdy Czertwan wypowie swe usługi? A uczyni to niezawodnie!
— Ha, podwój mu pensyę! Ile bierze rocznie?
— Nie wiem. Ma swój majątek, z musu tu pracował.
Strona:Maria Rodziewiczówna-Dewajtis (1911).djvu/106
Ta strona została przepisana.