Strona:Maria Rodziewiczówna-Dewajtis (1911).djvu/116

Ta strona została przepisana.

obracając koło wodnego młyna, w prawo bielały Skomonty, czerwieniał dach kościołka, grusze plebanii czerniały majestatycznie i długą linią wyciągało się wsi kilka.
Wprost dąbrowa stała cicha, poważna, ozłocona słońcem, i przeglądała się w sinych, burzliwych falach Dubissy.
Kilka łódek płynęło tu i tam z rybami, lub pękami świeżego siana; po polach snuli się ludzie z pługami, czasem zaśpiewał kto na wodzie pieśń pobożną, lub przy spotkaniu witali się bożem imieniem.
Obrazek był wdzięczny, cichy i bardzo pogodny. Podniósł nawet nań oczy Marwitz i po chwili raczył zauważyć:
— Podoba mi się twój kraj, Iry. Ten widoczek okupuje nawet złe drogi i dziurawe mosty.
— Ładny — powtórzyła z uśmiechem — tylko dziwnie cichy. Zobacz, jak ci ludzie powoli się ruszają, powoli pracują i wciąż milczą! Porównaj to z gorączką naszej fermy?
— Lud co innego — odparł Marwitz. — Z moich obserwacyi wnoszę, że musi być leniwy, ociężały, nieroztropny i ponury! Cóż dziwnego, że narzekają na biedę!
Marek w dąbrowę miał oczy utkwione i wytężony słuch. Przez huk Dubissy i pomimo oddalenia, szum daleki wpadał mu w ucho i coś gwarzył, i wołał, i witał. Słowa Marwitza przerwały tę rozmowę tajemniczą, spuścił w dół na Amerykanina oczy i zaczął głucho, coraz się ożywiając:
— Pan się myli. Lud nasz, ociężały pozornie i ponury, jak mrówka, pracuje i serce ma łagodne a szlachetne. Milczy, to prawda, ale nie dlatego, że mówić nie chce, albo nie myśli, ale dlatego, że mu mówić nie wolno i czasu nie ma! Po wsiach tych nie znajdzie pan szynków, ani rozpusty; lepsza ta cisza od ladajakiej wrzawy! Robimy powoli, ale ciągie, ile mocy...
— Przepraszam pana za lekkomyślne przypuszczenie — rzekł Marwitz, wyciągając doń rękę. — Zaraziłem się wadą Iry: prędkim sądem, będę teraz po waszemu milczec i obserwować.
Panienka z pod brwi zmierzyła ich obu.
— Nie zrzucaj na mnie własnych grzechów! — zawołała — wyznaj, że dla ciebie poza Ameryką niema doskonałości, a poza kościołem anglikańskim niema zbawienia! Tyle razy mi to powtarzałeś!

— No, zapewne, z wyjątkiem kościoła. Nie jestem dewotem[1]. Lubię nadewszystko spokój.

  1. Dewot — fałszywy nabożniś.