— A co? Udało się pannie Anecie?
— A jakże, dobrodzieju, a jakże! Jak Grenis podkurzył, wyleciały nieboraczki. Podałam im gałązkę jarzębiny i wnet opadły. Królowa siadła mi ni ręku, ot mam ją tu, w klateczce!
— Dziękuję, dziękuję, nieciekawym! Zabierzcie to z podwórza! Hu, co ich lata! Aż mi ciarki chodzą po skórze!
— I nie wstyd to staremu żołnierzowi kryć się przed ukłuciem żądła? — zabrzmiał z nienacka obcy głos z przeciwnej strony, od łąk.
— A nie wstyd wam, dziewczęta, trawę mi deptać? Ej! ograbię, ograbię! — odparł nie zmieszany, oglądając się z uśmiechem.
W głębi podwórza, za płotem ogródka warzywnego, stały dwie nierozłączone przyjaciółki i koleżanki: Julka Nerpalis i Hanka Czertwan.
Przyjaźń to była dawna, od dziecka i braterstwo ducha, pragnącego czynić i myśleć samodzielnie. Julka ze swą trzeźwą, żywą naturą objęła od dawna pierwszeństwo i ster tej spółki. Rok ciężkiej pracy i koleżeństwa zacieśniły węzły. Zrównały się pracą, wytrwaniem, zespoliły się prawie w jednostkę, uzupełniała jedna drugą.
Pozornie niepodobne były do siebie, chyba z ubioru. Jedna śniada, żywa, rozmowna, zawsze wesoła, o biegających oczach i mieniącej się co chwila twarzy, przedstawiała czyn i praktykę; druga blada, milcząca, z wieczną zadumą na czole i chmurą w wielkich, tęsknych oczach, była obrazem myśli cichej, głębokiej a wielkiej.
Na wspomnienie zdeptanej łąki przestrach i zawstydzenie mignęło w źrenicach Hanki. Nie znała się na żartach, słowo każde było dla niej świętą prawdą, co do litery. Julka potrząsnęła wyzywająco swą kędzierzawą głową i odparła swobodnie:
— Niech pan ograbi pasterzy tej trzody, którą właśnie wypłoszyliśmy z łąki. Nam się należy za ten czyn honorowa wzmianka!
Panna Aneta z własnego doświadczenia pojęła panikę[1] Hanki, co rychlej więc nadeszła z pomocą, powiesiwszy uwięziony rój na wiśni.
— Nie słuchajcie, moje dziateczki. Jegomość żartuje! Chodźcie-że do nas! A jakież to ziółko u ciebie w ręku, Haneczko? Może na co sposobne?
— Cynoglossum[2], ciociu. Ma szerokie zastosowanie! — odparło dziewczę, całując serdecznie twardą dłoń starowiny.