Robak batogów zjadł, nim się trochę zreformował! Prawda, Robak?
Lis pokręcił ogonem i z miną niewiniątka zezem obserwował czubate kokosze panny Anety. Całe życie walczyło w nim zagadnienie: dyscyplina czy kurnik?
— Proszę mi jeża pokazać! — prosiła Julka.
— A mnie króliki! — dodała Hanka.
— Zaraz, zaraz! Pierwej Igiełka zbudzę, a potem całą tę hołotę zwołam. Chowają się po kątach, błazny.
Gwarząc coś dalej, pokulał do domu i po chwili wrócił, niosąc w rękach małe, kolczaste zwierzątko. Birbant Igiełko, ze smacznego snu zbudzony, zwinął się w kłębuszek i sapał z niezadowolenia. Znał jednak subordynacyę, bo kolce złożył i nie wydzierał się na swobodę.
Ragis umieścił go na stole przed Julką i gwizdnął.
Jeż na to hasło wyścibił ryjek, wyciągnął się i, stukając w takt nóżkami, podpełzał do właściciela.
— Chcesz cukini, hultaju ty jeden? — zagadnął Ragis.
Ryjek podniósł się w górę, węsząc łakomie.
— Aha, chcesz? A breweryi po nocach zaprzestać to nie chcesz? Spokój zakłócasz w całym domu! Ma się rozumieć, jesteś potajemny łotrzyk, niby to układny, a lichem podszyty! Ho, ho! słuchaj-no. słuchaj!
Podczas tej przemowy, z kieszeni kapoty ukazał się kawał cukru. Moralizując, kaleka trzymał go nad głową winowajcy.
Jeż obojętnie znosił wyrzuty, węszył, podnosił ryjek, wreszcie wspiął się nieco i korzystając z krasomówczego zapału, porwał przysmak, przykucnął i począł zajadać w najlepsze.
— Zawsze z nim tak — skarżył się Rymko — ani dba! Groch o ścianę! Żeby nie jego pilność nad wytępianiem myszy i żab, powiesiłbym ladaco! Talent jest, ale charakter zły!
Widać było jednak z miny starego, że ladaco ten był jego faworytem. Pogłaskał go parę razy i patrzał z lubością.
— No, teraz werbel[1] i popis! — zawołał, wstając znowu.
Wszedł do chaty i wnet wrócił, trzymając flet stary w zielonym futerale. Przyłożył go do ust i zagrał piskliwie starodawną piosenkę:
Już miesiąc zaszedł, psy się uśpiły...
Niktby nie uwierzył, co za skutek piorunujący wywrze
- ↑ Werbel — sygnał wojskowy, pobudka.