Strona:Maria Rodziewiczówna-Dewajtis (1911).djvu/141

Ta strona została przepisana.

Gdy nareszcie umilkli, po swojemu lakonicznie odpowiedział najpierwszej Hance i pannie Nerpalis:
— Powiedz matce, że jutro rano stawię się niezawodnie. Pieniądze mam, niech będą spokojni, a do księdza proboszcza wstąpię po południu.
— Napewno? — spytały obie z naciskiem.
— Napewno! — potwierdził i, zwracając się do Marwitza, dodał: — Nic nie stracone. We czwartek wracam na jezioro i zabawię tydzień. Jeśli pana ochota i wola, służę.
— Panie, to moja jedyna namiętność! Wezmę wędkę.
Czertwan widocznie trochę oprzytomniał: pocałował z uszanowaniem rękę ciotki.
— Bardzo pożądana wieczerza i wypoczynek. Od rana wędrujemy pieszo, a tam mało co się jadło. Wasze zapasy w szałasie ktoś ukradł.
— Ach, Boże! Biednyż ty, biedny, mój dzieciaku kochany! Zaraz ci, duchem, usmażę jajecznicy i zrobię zacierek z mlekiem! Biedactwo, nieboraczek!
Podreptała do domu, panienki także zaczęły nakładać kapelusze.
— Dobranoc zatem, panie Marku — rzekła Julka — czekamy jutro niecierpliwie!
— Będę, pani! — odparł z ukłonem.
Dziewczęta pożegnały Irenkę, Ragisa, zajrzały do kuchni panny Anety, a tymczasem Marwitz wziął kapelusz.
— Gdzie idziesz? — zagadnęła z cicha panna Orwidówna.
— Odprowadzę tę cudowną lekarkę! Wieczór, mogą tu być szakale, kujoty, złoczyńcy...
— Czekać cię będę pod starym dębem!
— Dziękuję, Iry.
Koleżanki szły ku wrotom. Dopędził je i ruszyli razem.
Na środku dziedzińca został chrzestny ojciec z synem. Rozmawiali już spokojnie. Urywki tylko rozumiała Irenka.
— Zapóźno! Kiedyś oddałbym za to całą fortunę i krew, teraz nie chcę!
— Nie pójdziesz? On może umiera!
— Pójdę, dajcie spocząć minutę, zdrożyłem się srodze, głód dokucza!
— Dobrze, dobrze! Ma się rozumieć! Spocznij! Pójdę pomódz pannie Anecie; i bestyjki moje głodne! Pogadaj z tą panną! Na biedę, i ona ma jakieś interesa do ciebie. A gdzież to się podział ten pokąsany? Ho, ho! może do panny Anety się umizga? Dam ja mu!
Po chwili na dziedzińcu został sam tylko zmęczony wędrowiec i nieśmiało podniósł oczy na siedzącą pod ścianą jego chaty poświcką dziedziczkę.
W tej samej postawie, z odchyloną głową, patrzała