nań ślicznemi oczyma, na których dnie, za iskrami ożywienia, leżała tęskna, przejmująca głąb.
Sekundę splotły się spojrzenia, po rysach jego przeszło jakby wrażenie bólu, z bliżył się, oparł o plot, i tak o krok od siebie długą chwilę milczeli.
Ona, jakby czekała słowa od niego, ale daremnie. Wstała, nałożyła kapelusz i powoli wciągała rękawiczki.
— Miałam i ja do pana mnóstwo interesów — ozwała się — ale posłyszawszy, jak pan jest zajęty, milczę! Do widzenia! może kiedyś w przyszłości...
— Gdzież to pan Marwitz? — obejrzał się.
— Niema! Odprowadza siostrę pańską, którą jest zachwychony! Będę na niego czekać nad rzeką, około czółna.
— To ja pójdę z panią do rzeki...
— Pan zmęczony, głodny i bardzo nieszczególnie wygląda! Nie chcę.
— Pójdę, pani. Posłucham interesów, może się zdam na co. Nie głód mi dokucza, ani zmęczenie! Do rzeki niedaleko.
— Dziękuję panu! — rzekła z cicha. Był w głosie tym dźwięk, co się gwałtem przedzierał do serca. On zamilkł.
Wyszli niepostrzeżeni, tylko wierny Margas im towarzyszył.
Po kilku minutach Ragis wyjrzał na podwórze.
— Marku! wieczerza czeka! — zawołał.
Nic! Pusto, głucho! Stary zaszedł do ogródka, obejrzał wszystkie kąty.
— Marku! — powtórzył o ton głośniej.
Żadnej odpowiedzi, tylko psy zaczęły szczekać.
— Ot tobie masz! Znowu poszedł, aha! z Orwidówną powędrowali. Ma się rozumieć! Ot tobie, i głód, i zmordowanie! I wierzyć tu komu? Wie co panna Aneta? niema naszego chłopca! Poprowadził się z poświcką panną! Szukaj wiatru w polu! A to łotr chytry i kłamliwy! No, no, no!
— Poszedł? — odpowiedziała poczciwa kobieta, ocierając pot z czoła — cóż robić, dobrodzieju? Musi być to chodzenie milsze mu było i nad jadło, i nad posłanie! Za co się gniewać? Niech biedaczysko choć raz sobie dogodzi, choć chwilę się ucieszy! Szczęść mu, Boże!
— Panna Aneta rada każdej rzeczy! Co to dobrego? At! nowa zgryzota, tylko, że najgorsza, bo słodka, jak trutka na muchy! No, no, no, i ktoby się po nim tego spodziewał? Dziewięć mil odtrzepał i znowu gotów maszerować! A Wojnat tymczasem umrze! At, głupi!
Panna Aneta miała słuszność: ani o posiłku, ani o śnie nie myślał ponury człowiek. Irenka oparła się na jego ra-
Strona:Maria Rodziewiczówna-Dewajtis (1911).djvu/142
Ta strona została przepisana.