Strona:Maria Rodziewiczówna-Dewajtis (1911).djvu/150

Ta strona została przepisana.

— Pan kapral przysłał, żeby pan prędziusieńko wracał!
— Co się stało? chory kto? pożar?
— Panie! źle się dzieje! Przyszli Żydzi z młodym panem i rąbią nasze Dewajte!
Marek zachwiał się; chciał krzyknąć, nie mógł; chciał o coś spytać, nie dobył głosu. Jak człowiek tknięty gromem, poczerwieniał, oczy mu krwią zaszły, dygotały mu wszystkie członki.
— Dziś po południu przyszli — mówił Grenis, ocierając pot z twarzy — pan kapral zaraz poszedł. Słyszę, młody pan go złemi słowy zwymyślał! Stanie mu się za to nieszczęście, bo pan kapral...
Nie dokończył Grenis. Żelazna dłoń Marka podniosła go z siodła i zrzuciła na ziemię, potem bez słowa i namysłu młody człowiek skoczył sam na siodło, zgarnął cugłe, zwrócił klacz napowrót i poleciał, jak strzała.
Dziewięć mil miał przed sobą; spojrzał na niebo: było jednolite, ciemne, bez śladu brzasku. Trzy lub cztery godziny dzieliły go od rana, kurs był bardzo mozolny i trudny dla sędziwej Białki.
Klacz to była wysokiej ceny i wartości, ale zniszczona poniewierką w Skomontach. Teraz, pod opieką Ragisa poprawiła się znacznie; pomimo długiej odbytej drogi szła raźno, niekiedy tylko niespokojnie wzywając rżeniem źrebaka.
Cała myśl Marka była zajęta pośpiechem. Znał krótszą drogę o połowe, ale rzadko kto jej używał, bo szła pustkowiem i przerzynały ją dwa grzązkie strumienie, płynące do Dubissy. Dla pieszych były wprawdzie kładki, a dla jezdnych brodów kilka, ale w nocy nikt się tamtędy nie puszczał, bo wśród manowców można było zabłądzić, a lud opowiadał, że po moczarach zbierały się duchy topielców.
Co znaczyły w tej chwili dla pędzącego manowce i duchy? Około jakiegoś krzaku jałowca skręcił na lewo, przeżegnał się i ruszył na los szczęścia.
O północy wiatr się zerwał, snuł się nizko, wstrząsając zaroślami i kręcąc piaskiem, klacz strzygła uszami, leleki[1] i sowy przelatywały nad głową jeźdźca, okolica stawała się coraz dziksza.

Pochylony nad grzywą, cały we wzrok się zamienił: po piaskach tych dzikich wynajdywał instynktem szlak jakiś, czasem ślad kopyt, czasem gałąź złamaną, innych znaków nie było. Mrok szary wielkimi płatami mamił go i mylił co chwila; zaczął żałować, że wybrał ten kierunek,

  1. Lelek — ptak nocny.