pier Za tydzień mam się stawić na plebanii. Macocha zebrała swoją familię; wiem ja, jak osądzą!
Starzy umilkli zafrasowani, po chwili zaledwie ozwał się Ragis:
— Możesz nie pójść...
— Cóż z tego? Dziś zagrodę, jutro spalą Żwirble, pojutrze Ejniki, potem jurgiskie młyny. Trzeba kończyć. Czy tak, czy owak, zewsząd zguba.
Machnął ręką i usiadł na przyźbie[1].
— Żyd pójdzie w katorgę![2] — rzekł Rymko.
— Co mi z tego? Ja je już mam tutaj, te katorgi! — zamruczał, wskazując na piersi.
Panna Aneta usiadła obok niego.
— Nie sam jesteś na świecie, Marku! Jak się paliło, tom patrzała spokojnie, ale łzy mnie wzięły, gdy zobaczyłam, że oto w nieszczęściu policzysz przyjaciół... Są dobrzy ludzie, oj są! Sambyś tak nie ratował, jak chłopi ze Skomontów i Poświcia, i nie płakałbyś tyle, co stary Dowgird i Hanka poczciwa... A panienka z Poświcia...
— To cały zuch! — przerwał Ragis. — Konno przyjechała z tym cudakiem!
— Nie cudak, dobrodzieju, nie cudak! — przerwała panna Aneta — a któż klatkę z ptakami z okna odczepił? Hanka powiada: najgorzej mi szkoda tych śpiewaków w niewoli! Skoczył młody Downar, nie wytrzymał żaru; skoczył Wawer Ejnacki, wrócił poparzony, a ten cudzy poszedł sobie powoli, włosy osmalił, ręce popiekł i przyniósł jej klatkę. Jeszcze żywe były ptaszęta...
— Tylkoż one się zostały. Niema Igiełka i Żywusi, i Robak spał w izbie! I flet się spalił; nie zagram już, bo i niema dla kogo!
Marek znowu chciał coś rzec i usta zagryzł.
— Oj dużo, dużo dobrych ludzi na ziemi! — pokiwała głową staruszka — lżej cierpieć, gdy się o nich pomyśli! Nazajutrz znieśli nam krup i słoniny, kto co miał. Rok głodu nie będzie.
— A najmilszy dar przyniósł Pan Bóg z niemi, bo jakąś wielką otuchę i cierpliwość — dodał stary — a i czasu na myślenie długie nie było, bo ratowaliśmy tego biedaka. Siedziała nad nim czarna Julka, dwóch felczerów, ksiądz, panna Aneta... Nie dali rady! Ot go i pochowamy teraz! Powiedz co, Marku, czyś oniemiał?
— Albom kiedy co gadał? — zamruczał Czertwan.
— Nieboszczyk twój ojciec takim był. Nie gadał, a żywot cały cicho pracował. Naturę ci swoją dał. Nie usta-