Stary wszedł między rumowiska i zwrócił się do Marka:
— Bocianięta z gniazdem spadły w płomienie; widzisz, jak stare krążą nad nami? A w tym popiele Igiełko mój się upiekł! Nic nie zostało!
Marek postąpił parę kroków i butem rozrzucał zwęglone resztki chaty. Nagle coś mu zadźwięczało pod noga, schylił się i z żużli tych podniósł osmalony przedmiot.
— Zostałeś ty jeden! I cały! — zawołał półgłosem z wybuchem głębokiego wrażenia.
Był to rycerz czarny, z blachy rznięty. Płomień go odstąpił, nie tknął najmniejszego rysu. Nie zmieniony, pędził na swym czarnym rumaku z mieczem w prawicy, z tarczą u ramienia. Julka podskoczyła naprzód.
— Nasz rycerz! — krzyknęła z błyszczącemi oczyma, spoglądając dumnie ku niemu. — Skąd go pan ma?
— Zawsze mi nad posłaniem był i został! — wymówił młody człowiek, cały przejęty.
— O! ten się klęsk nie boi!... Zahartowany oddawna!... — rzekła siostra Olechny z uśmiechem dumy.
— Co to jest? — zapytała ciekawie Irenka, podchodząc.
— Nasz rycerz! — rzekł Marek, ocierając troskliwie znak z prochu.
Zrozumiała. Wyciągnęła po niego rękę i długo się przyglądała w milczeniu.
— Potężny! — szepnęła, jakby do siebie.
Ragis podszedł i także radośnie uderzył w dłonie.
— Oho, jest Wejdawutas! No, to i chwała Bogu! Znowu my wszyscy!
— Co to Wejdawutas? — spytała Irenka.
Ragis oparł się na kiju i rad, że go ktoś obcy słucha,
— Bohater to był wielki, nasz pierwszy! Bohater, choć świtę nosił i krowy pasał u sługi królewskiego... A gdy smok kraj trwożył, z morza wyszedłszy, król posłał generała, ale Wejdawut go uprzedził i ubił smoka...
Chwałę wziął generał, a on milczał i po staremu krowy pasał...
I przyszedł gorszy smok, a on go też ubił, a generał tylko z nieżywego głowę ściął i sławę posiadał. A Wejdawutas milczał i sławy nie dochodził, bo mu jeno o bój szło i ziemi dobro chciał zrobić...
A trzeci smok taki był straszny, że król obiecał córkę temu, co go pokona. I Wejdewutas znów poszedł samotrzeć i w milczeniu do zarania walczył, krwią spłynął i ubił potwora. Ale, jako zwykle, po nagrodę nie poszedł, tylko do krów wrócił i służył w cichości...
Strona:Maria Rodziewiczówna-Dewajtis (1911).djvu/173
Ta strona została przepisana.