A generał znalazł nieżywego smoka, głowę mu ściął i na zamek wrócił...
Zgotowano gody, ale Wejdawutas nie pił, nie weselił się; kazano mu łaźnie palić. A gdy napalił, siadł rany swe obwiązywać, co mu krwią ciekły, i tak go zeszła królewna...
Pyta się: kto cię pokaleczył? a on milczy; ktoś ty? a on milczy, tylko wpatrzył się w nią i oniemiał z zachwytu...
Doniosła tedy ojcu. Wzięto go na spytki, a on milczał; więc ona znowu jęła go prosić, i wyznał...
Tedy poszła wieść, generałowie się zapierali, chcieli go zgubić...
A on wtedy powstał i rzekł: A gdzie zęby smocze z tych głów, coście królowi przynieśli?« Nie było zębów, bo on je pierwej wydarł, schował..
Przyniesiono więc zęby, i urósł Wejdawut, jako orzeł i jak dąb, nad lud cały. I dał mu król córkę za żonę i uczynił synem i wodzem, a generałów potracił!...
Umilkł Ragis. Irenka słuchała go, mocno zajęta. Zrozumiała wszystko... Język ojczysty codzień jej się stawał jaśniejszym.
Podczas opowieści podniosła oczy na Marka, iskrzyły się jej zapałem. Tryumfowała z czegoś, co on zrozumiał widocznie, bo, gdy Ragis skończył, poruszył się żywo, poczerwieniał i rzekł:
— Nie dokończyliście, chrzestny, jako starzy kończą: »I rzekła królewna do Wejdawuta: czemuś milczał? a on jej odparł: bo ja nie godzien był chodzić w takiej jasności, ani słońce za żoną brać, bom ja pastucha krowi i nędzarz!...«
— Ot! wymyśliłeś! — oburzył się stary. — Będziesz mnie bajek uczył? Nie wiedzieć co! Jeszcze nigdy nie słyszałem, żeby w bajce było, co kto z żoną po ślubie gada!
Julka parsknęła śmiechem na tę admonicyę[1]. Marek zawstydzony krwią się oblał.
— Matka mnie tak uczyła... — zamruczał.
— Chyba, bo to babskie gadanie, co sensu za grosz nie ma!
Julka spojrzała na Irenkę, potem na Czertwana i znowu na Irenkę. Coś kombinowała[2] w swej kędzierzawej głowie.
— A ja nawet słyszałam, co Wejdawutowi odpowiedziała żona! — zawołała, śmiejąc się.