— Chodźmy do niego! — szepnął Marek, wstając.
— Idź, synku. Ja podarki zbiorę i schowam! Bogatsi my, niż byli! Grenis, czyś w ziemię wrósł? A to pokuta! Zgłupiał od dymu. Zabieraj na wóz tobołki i marsz na plebanię; zrobili już chłopaki naszą robotę.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Nazajutrz po południu parą czarnych wołów wywieźli cichego chłopca.
Wołał go dzwon na ostatnią uroczystość, chwiały się nad nim chorągwie, i żegnał go dzień letni, cichy, wonny, pogodny.
Żegnały go zboża i łąki zielone, żegnały go skowronki i pola rodzinne.
Już on z tej drogi nie wróci!...
Czertwan z Ragisem i Downarem spuścili go w grób świeży, usypali mogiłę. Marta zwaliła się na ten kopiec i jęczała okropnie.
Po niewczasie przyszło jej opamiętanie, po niewczasie miłość!
Wszyscy się rozeszli, tylko panna Aneta usiadła nad mogiłą brata i dumała smutnie. Nagle z kąta cmentarza, na kuli wsparty, wyszedł stary Wojnat, obejrzał się nieufnie i podszedł do leżącej.
Modlił się chwilę, potem dotknął jej ramienia.
— Marto! — zawołał z cicha.
Podniosła zmienioną twarz i usunęła się od niego.
— Chodź do mnie! — rzekł.
— Dajcie mi pokój... dajcie umrzeć! — załkała.
— Wróć do chaty mojej — powtórzył.
— Nie chcę! Wygnaliście! Wolę żebrać!...
— Nie wygonię! bo mi ciebie szkoda! Wróć się!
Tu panna Aneta podeszła bliżej i wmieszała się do rozmowy.
— Wróć, niebogo, wróć, kiedy cię stary wzywa! Snać go sumienie ruszyło! Zapomnij krzywdy, gdy pierwszy przychodzi!
— Zapomnij! — potwierdził z cicha Wojnat — już ja nie taki, jak byłem! Sieroctwo na starość to ciężka Boża kara!
Brzozy cmentarne szumiały głucho nad tem pojednaniem...
Marek z Ragisem, zabawiwszy chwilę u księdza, wracali do zaścianka.
— Cóż my teraz zrobimy? — zagadnął stary, skubiąc swe wąsiki i filuternie[1] spoglądając na towarzysza.
- ↑ Filuternie — chytrze.