Strona:Maria Rodziewiczówna-Dewajtis (1911).djvu/194

Ta strona została przepisana.

gryzł do krwi drgające usta i mienił się cały. Za okienkiem szept cichy biegł doń z akcentem gorącego wrażenia:
— Teraz pan bez cienia skazy! Teraz pan może milczeć. Żaden sąd winy nie znajdzie! Chodź pan prędzej, ja czekam na pana!
W milczeniu skinął głową i wnet zwrócił oczy do pokoju, bo w tejże chwili pani Czertwanowa płaczliwym, desperackim tonem zawołała:
— Szanowni sąsiedzi! dlaczegóż syn mój, Witold, ma być wiecznie pod kuratelą[1], bez swobody działania i tytułu własności? Przecież to jego, a on rozporządzać się ma prawo, już pełnoletni! Co komu do tego, co on z majątkiem swoim zrobić chce? To przymus i gwałt, to wyzysk! My nie potrzebujemy rad i kierownictwa i sami wiemy, co słuszne. Potrafimy zarządzić i utrzymać ziemię...
Rymwid ciężko wstał z miejsca i chmurny, uderzył po wekslach, rozsypanych na stole, i lakonicznie rzekł:
— A to co? Takiż to rząd i utrzymanie? Jeden rok i tyle już!
— On gwałtem dawał pieniądze, kusił, namawiał!
Marek nie potrzebował zaprzeczać, bo za Rymwidem podniósł się Illinicz i żywo zawołał:
— Przepraszam, dobrodziko, ale ja sam byłem świadkiem, jak pani przyjeżdżała zimą do Poświcia i prosiła o radę i pomoc. Byłem u niego w interesie sprzedaży kartofli do gorzelni i siedziałem w sąsiednim pokoju.
— Jemu ojciec zabronił wtrącać się do nas, pod błogosławieństwem zabronił! Ojciec go znał i bał się tego okropnego charakteru!
Ksiądz nie wytrzymał, skoczył z miejsca.
— Pani dobrodziko! — zawołał — nie wspominajcie tak nieboszczyka! On go cenił i znał; dał dowód, powierzając Poświcie i błogosławił za jego szlachetne posłuszeństwo! Ja byłem przy konaniu i pamiętam. Witolda przestrzegał, by nie hulał i długów nie robił, bo go błogosławieństwo odstąpi. I słusznie mówił!
Ja Marka Czertwana znam, panowie; pod mojemi oczyma rósł i pracował. Grzeszny on, jak my wszyscy, ale tego, o co go oskarżają, nie popełnił, bo fałszu w nim niema, ani podstępu, ani podłości!

Skryty on, dziki, nieufny, ale szlachetny i obowiązku żadnego nigdy nie opuścił! Pozory mylą, ale wy sądźcie głębiej; słuchajcie duszy i tego, co wam mówił! On nie kłamie!

  1. Kuratela — opieka prawna.