bratu zupełną swobodę działania i pożyczać mu pieniędzy, kupować ziemi, ani uzyskiwać swego kapitału nie będzie. Po roku zrobi się biians[1] stanu majątków i albo pan Witold spłaci brata, wówczas tenże praw swych ustąpi, albo, w razie niefortunnego obrotu i chęci lub potrzeby sprzedaży ziemi, pan Marek Czertwan może wymagać sprzedania mu jej, nikomu innemu. Warunki określi wspólna zgoda. Czy zgadzają się wszyscy na mój projekt?
— Zapewne, nic złego... Pan Witold młody, może się ustatkować — rzekł Rymwid, spoglądając na studenta.
Cyniczny[2], lekceważący uśmiech skrzywił twarz Witolda; złożył usta do gwizdania, ale się wczas pohamował i ziewnął tylko.
Pani Czertwan, blizka spazmów, milczała.
— Niech tak będzie — potwierdzili wszyscy, otaczając stół do podpisu.
— I pan się zgadza? — zagadnął marszałek, zwracając oczy i mowę do okna.
Ale mu nikt nie odpowiedział.
Gdy wszyscy, uścisnąwszy dłonie Marka, wrócili na miejsca, wezwani głosem przewodniczącego, nagle z za okna, z pomiędzy wijących się roślin przechyliła się smukła postać Irenki Orwid. Zajrzała do wnętrza i podaia stojącemu samotnikowi obie swe dłonie. Młoda jej, śliczna twarzyczka uśmiechnęła się doń cała promienna, i serdeczny głos zawołał wesoło:
— A oto pan ma moją białą gałkę olbrzymią, żeby wszystkie tamte zakryła...
Marek się zarumienił, pochylił ku niej w ukłonie, rączki znalazły się w jego dłoniach i tak odosobnieni stali minutę, wpatrzeni sobie w oczy, nie mówiąc słowa.
Marszałek darmo pytał. Czertwan nie słyszał, nie uważał i nic go w tej chwili nie obchodziło,
Zdziwieni milczeniem, obejrzeli się obecni, i ruch się zrobił wokoło.
Ksiądz rzucił się pierwszy z powitaniem panienki; Witold, zapominając o całej sprawie, poskoczył, gnąc się w prawidłowym ukłonie, pani Czertwanowa otarła łzy, uciszyła swój lament. Panowie inni, znający milionową dziedziczkę z widzenia tylko, ukłonili się z daleka, obrzucając ją gradem krytycznych spojrzeń.
Zwróciła na siebie ogólną uwagę odciągnęła na siebie zajęcie całego grona. Nie zmieszała się wcale; z całą swobodą uchyliła główkę z powitaniem tylko blask znikł z rysów, i rozradowanie cofnęło się w głąb oczu.
— Dziękuję, księże proboszczu — odparła na jego za-