Strona:Maria Rodziewiczówna-Dewajtis (1911).djvu/205

Ta strona została przepisana.

— Dziękuję pani i przepraszam! — wyszeptał głucho...
— Nie gniewam się i czekam pana.
Wskoczył do łódki i odepchnął ją na głąb.
— Wejdawutas! — zabrzmiał za nim wesoły głos.
— Słucham pani! — odparł z daleka już.
— Wracaj pan rychło!
Nie było na to żadnej odpowiedzi, tylko monotonny, głuchy plusk fal o boki czółna. Irenka patrzyła długo zamyślona.
— I niech mi kto wytłómaczy, czemu on mi milszy nad cały świat? — szepnęła do siebie, podnosząc brwi i zawracając z powrotem do domu.


XI.

Nad Saudwilami unosiły się białe włókna pajęczyny i chłodne mgły jesieni.
Trawą porosła mogiła Grala, nowe wypadki zatarły wspomnienie chłopca, a i śladu pogorzeli już nie było. Zakryły ją białe ściany, nowe strzechy, otoczyły płoty świeże, aż na ostatku począł się wznosić zrąb chaty, rosnąc z dnia na dzień.
Szlachta przyglądała się temu zdumiała, trochę może zawistna, utrwalając się jeszcze więcej w wierze w czary Ragisa.
Czy bo nie czary pędziły do tej budowli od świtu gromady dostatnich gospodarzy, odciągały od własnej roboty dorodnych parobków, ściągały o każdym czasie setki roboczych rąk?
Nie brali pieniędzy, a śmieli się dzień cały i, odchodząc wieczorem z siekierami na ramieniu, napełniali zaścianek chórem pieśni, jakby szli z wesela czy z kiermaszu. Czyż nie byli oczarowani?
Więc szlachta zaczęła się także garnąć z pomocą, skarbić łaski Ragisa, a stary chodził, jak paw, i podśpiewywał bezustanku.
Marek, jak zwykle, nie wtrącał się do drobiazgów gospodarczych, nie wglądał w zarząd Rymki. Rzadko ukazywał się w zaścianku, przelotnie, na chwilę jaką, w przejeździe, jak gość. Panna Aneta korzystała z tej chwili, żeby go nakarmić, uściskać, oporządzić odzież; Ragis, żeby się pochwalić i pogawędzić, Grenis, żeby odpaść zdrożonego konia.
Posiedział minutę, wypalił fajkę, dał rozporządzenie, radę, ucałował ręce starych i znów siadł na swój wóz drabiniasty, słomą wysłany, i ruszał dalej.