nim płakali i milczeli, tylko Ragis coś mruczał niezrozumiale.
Nikt o śnie nie myślał. Od czasu do czasu ktoś wyjrzał, dorzucił drew na komin i mruczał, wzdychając. Z rzeki nikt nie przybywał.
Nad ranem usłyszano szybkie kroki na podwórzu. Drzwi się rozwarły, na progu stanął Marek.
Suchej nitki nie było w jego odzieży: włosy rozrzucone, w ręku kawał tlejącej drzazgi i ułamek potrzaskanego wiosła.
Siny był od wilgoci i chłodu, a pomimo to pot biegł mu wzdłuż policzków, oczy patrzały dziko, strasznie, bezbrzeżną rozpaczą; poruszył parę razy ustami, nim wydobył z siebie jeden wyraz:
— Sieci!...
Nie pytano o nic. Sawgard poszedł, płacząc, do śpichrza po niewody. Ragis wziął Marka za ramię.
— Wypij, biedaku, wódki, bo się tu sam rozchorujesz. Włóż surdut, ogrzej się. Bóg wziął, wola jego.
Młody człowiek wyrwał się gwałtownie wyszedł, rzucając kalece okropne spojrzenie; zacisnął zęby, aż mu zgrzytnęły, ale nic nie rzekł.
Służba wzięła sieć olbrzymią i wróciła do czółen, on sam siadł w najmniejsze i przodował w tym smutnym połowie.
Zajęto pierwszą toń. Sieć cicho spadła na dno rzeki i ogarnęła ją od brzegu do brzegu. Ciągniono ją z łódek powoli. Sam w swem czółenku Marek płynął w ślad, jak za konduktem pogrzebowym, i patrzał w wodę uparcie, suchą, rozszerzoną źrenicą. On jeden z tych wszystkich ludzi nie płakał i nie desperował.
Wydobyto sieć i zbierano ją na brzeg powoli, tamując oddech.
Pełna była ryb, ale Irenki nie było. Zarzucono raz drugi.
Dzień się robił na niebie i ziemi, rozbijając tumany mgły.
Rzeka pokryła się setką czółen: przyszli chłopi, dworscy z folwarków, na brzegach zbierał się tłum ciekawych, powietrze napełniło się płaczem kobiet, wołaniem wioślarzy, wieść smutna piorunem szła po okolicy.
Wśród tego mnóstwa ludu, wśród tych łkań i krzyków, wioślarz samotny na drobnej łódce stał nieporuszony i niemy, znieczulony na drewno.
Tylko, ilekroć dobywano sieć, rysy kurczyły mu się spazmatycznie, i drganie przebiegało członki, a wszyscy stawali, i cisza głęboka ogarniała brzegi rzeki. Ale oprócz ryb niczego nie wyławiał niewód.
Strona:Maria Rodziewiczówna-Dewajtis (1911).djvu/210
Ta strona została przepisana.