Strona:Maria Rodziewiczówna-Dewajtis (1911).djvu/213

Ta strona została przepisana.

— Boże, Boże, miej zlitowanie! — powtarzały bezdźwięcznie usta człowiecze.
I umilkło wszystko na chwilę. Dąb stał bez ruchu, posępny, a biedny bohater wił się na ziemi bez głosu, bez siły do skargi nawet.
Nagle w tej ciszy ponurej rozległo się dalekie szczekanie psa. Ozwało się parę razy, i po chwili, zziajany, wpadł Margas na polanę, do nóg pana.
Marek głuchy był na odgłosy zewnętrzne; pies go trącił, zaczął drapać łapa po ramieniu, lizać po rękach, nareszcie usiadł na ziemi przy głowie leżącego i skomlał i szczekał bez ustanku.
Poruszyło to nareszcie nieszczęśliwego, przypomniało życie. Długi czas minął, jak tu zaszedł; wieczór zapadł. Podniósł się mozolnie, skostniały był od zimna, febra nim trzęsła, głowa tylko pałała żarem.
Obejrzał się, zbierając myśli. Nie pamiętał, gdzie się znajdował; po długiej chwili zaledwie wróciła mu przytomność, spojrzał na psa, jedynego wiernego we wszelkiej doli i niedoli towarzysza.
— Niema jej, Margas — szepnął — niczego niema! Tylko żyć trzeba, jak?
Pies wspiął mu się na piersi i piszczał, jakby rozumiał, potem odbiegł o parę kroków, obejrzał się i wołał szczekaniem.
Marek się zatrząsł. Czemu on go wzywa? dokąd chce prowadzić? Może znalazł gdzie w łozie to, czego daremnie szukali, zwłoki?...
Na tę myśl poskoczył naprzód, a pies, rad, że go zrozumiano, ruszył żywo, oglądając się ciągle i skomląc niespokojnie.
Nie nad rzekę go wiódł jednak, ale w głąb dąbrowy, między nieprzebytą gąszcz malin, ożyn, chmielu; zawaloną napół spróchniałem drzewem, które tu kiedyś, przed laty burza zdruzgotała.
Margas czasem gubił ślad, węszył i zawracał, a Marek szedł, sadząc, jak jeleń, przez powały[1]. nie dbając o kolące krzaki, co mu szarpały odzienie, kaleczyły ręce. Mrok utrudniał jeszcze bardziej tę drogę.
Margas był brzydki i złośliwy. Nie dał się nikomu dotknąć oprócz pana, bywał często bity i wypędzany i stale głód cierpiał, bo Marek czasu nie miał o nim pomyśleć; nawet Ragis przypisywał mu złe skłonności i oprócz morałów nic mu nigdy nie ofiarowywał. Zwierzę to, chude, o burej, nastroszonej sierści, dziko patrzące, miało jednak dobra pamięć.

Nie zapomniał drobnych rąk dziewczyny, która, nie

  1. Powała — zwalone drzewo.