— We mnie? — ruszyła brwiami piękna gospodyni. — Mogę panią zapewnić, że być na łasce Marka nie jest wcale strasznem. Położenia swego on nigdy nie wyzyskuje, jak inni.
— Broń Boże! Ja go mam za najlepszego, ale cóż my teraz ze sobą poczniemy bez ziemi, funduszu i miejsca zamieszkania? Wicio radby szukać karyery, ale gdzie? a ja przyjęłabym służbę, ale tymczasem gdzie głowę ułożymy? Pani jedna może wpłynąć na Marka, żeby o nas pomyślał i zajął się bratem. Proszę mi obiecać tę łaskę.
— Mogę pani zaręczyć, że uczyni to sam z siebie. Zemsta nie leży w jego naturze! Zresztą spodziewam się go lada chwila z powrotem. Wspólny interes może być wspólnie omówiony. Szkoda tylko, że pan Witold nie będzie obecny.
— Jakże, i on wybrał się ze mną do Poświcia, ale po drodze spotkał pana Marwitza i opuścił mnie dla milszego towarzystwa. Mieli podobno odwiedzić starego Ragisa i spotkać tam Hankę z jej przyjaciółką. Zaraz pewnie przyjadą.
— Nawet już jadą, poznaję po turkocie.
Po chwili ruch się zrobił w domu, i przez otwarte szeroko drzwi weszła Julka, coś nucąc wesoło, Hanka z widoczną zadumą na twarzy, Marwitz, zawsze zajęty swemi tylko myślami, a na końcu Witold, cichy jakiś, znudzony i niepewny przyjęcia.
— Ragis zdrów — oznajmiła po przywitaniu Julka — obiecał przyjść jutro z własnem sprawozdaniem i podzięką.
— Bardzo ci wdzięczny za pamięć! — wtrąciła z cicha Hanka.
— I bardzo tęskni do panny Anety! — dodała wesoło Julka.
Witold nieśmiało z daleka ukłonił się Irence, wybąknąwszy coś niewyraźnie, Jego humor, żarty urwisa, cynizm bursza[1], roztopiły się i znikły wraz z funduszem. Bez złota było to zero.
Rozmowa stała się ogólna, dość ożywioną za staraniem Julki. Irenka coraz częściej wyglądała oknem i nadstawiała uszu.
Pani Czertwan całą swą uwagę i łaskę zwróciła na Marwitza.
— Pan niedawno w naszych stronach? — zapytała uśmiechnięta.
— Przyjechałem jednocześnie z temi paniami — odparł, oczyma wskazując na Hankę.
- ↑ Bursz — student niemiecki, należący do jakiegoś stowarzyszenia studenckiego.