Urwał, wyczerpany ostatecznie, i zamknął oczy, a po twarzy snuły mu się żałobne cienie.
Marek głowę zwiesił, i wszyscy zadumali się smutnie, oprócz Witolda, który opodal na fotelu usiadł i ziewał.
Pani Czertwan pierwsza przyszła do słowa:
— Żeby żyli, daliby wiedzieć o sobie! — rzekła, a widząc, że mąż nie rusza się, spojrzała nań przelękła.
Piersi chorego podnosił ciężki oddech, hucząc, jak w próżni. Pochyliła się nad nim, poprawiła poduszki, do ust podała wina trochę. Wypił, ale oczu nie rozwarł; musiał go ból szarpać, bo chwilami krzywiły się usta i fałdowało czoło.
Człowieczek mały, bezmiernie otyły, w okularach na malutkim nosku, wychylił się z kąta i, sapiąc, mrużąc oczy, wygłosił:
— Sądowa dawność minęła! Należy wezwać przez guberskie wiadomości sukcesorów[1], a jak się zgłoszą...
Czertwana jakby kto w twarz uderzył. Zadrżał, ostatnia krew nabiegła twarz i czoło, spojrzał strasznie na mówiącego...
— Dla sumienia niema dawności, panie Jazwigło; mnie prawniczych sposobów nie trzeba, ja mam tu prawo — uderzył się w piersi — i wedle niego całe życie postępowałem! Uchowałem spuściznę przez te ciężkich lat tyle nie dla obcych, ale dla niego, lub dzieci!
Jurysta brwi podniósł, pogładził monumentalną[2] łysinę, przymrużył jeszcze więcej świdrujące oczki.
— No, a jak oni z kretesem przepadli? I oni, i dzieci? Hę?...
— Jeśli ich niema — powtórzył chory z namysłem — to za dziesięć lat od mej śmierci ten, co mnie zastąpi, ziemię rozda ludziom, co dla niej pracowali, włościanom sąsiednich trzech wiosek, na równe części, a kapitały, com złożył, odda na dobrą sprawę i mszę świętą ufunduje w Ugianach za dusze nieżyjących.
Ale tak nie będzie: oni wrócą, prędko może, zobaczycie!...
Oczy na milczącego Marka podniósł i rzekł:
— Weźmiesz sobie, syuu, matczyną zagrodę i Dewajte, zasłużyłeś na nie, ale nie pójdziesz do własnej roli i pod swoją strzechę, nie będziesz dla siebie pracować. Nie na tom ja ciebie hodował!
Do Poświcia pójdziesz, tamtą spuściznę świętą weźmiesz po mnie, i jakem czynił i żył, tak ci nakazuję!
Olbrzym nic nie odrzekł, a ojciec, snać przywykły do