Strona:Maria Rodziewiczówna-Dewajtis (1911).djvu/39

Ta strona została przepisana.

Po tej zamianie przysłów nie mówili z sobą nic więcej. Przerznęli ukośnie polanę, stromą ścieżyną zeszli nad brzeg rzeki. Łódka czekała, uwiązana u pnia olszyny, przewoźnik drzemał w głębi.
— Bywajcież zdrowi, ojcze Rymko — rzekł Marek, pochylając się do ręki starego — dziękuję wam za wszystko dobre!
— Z Bogiem, synku, szczęśliwie! — szepnął Ragis głucho.
Młody odwiązał czółno, nie budząc chłopa, i wziął, wiosło w ręce.
Po chwill Dubissa porwała drobną łódkę i odrzuciła ją o kilka sążni od brzegu. Stary oparł sie na kiju i patrzał za nią.
Olbrzymia postać wioślarza czerniała na wodzie. Stał z odkrytą głową i patrzał wyżej głowy Rymki, na szczyty dąbrowy.
Żegnał ją ostatnią myślą i spojrzeniem.
Potem malał, czerniał, jak punkt niewyraźny, aż wreszcie stopił się w mroku i zniknął.
Kaleka czekał chwil kilka, wreszcie strzelbę zdjął z pleców i wypalił w powietrze.
Po małej przerwie za wodą zaświeciło coś i huk się rozległ, a potem, stłumione szumem rzeki, szczekanie psa. Był to Margas na drugim brzegu, w poświckim parku.
Wygnaniec stanął cało na miejscu przeznaczenia.
Ragis westchnął i zawrócił ku domowi.
— Daj mu, Boże, wrócić do swego, bo dobry i cierpliwy! — wyszeptał.
Dąbrowa szumiała, ale Ragis jej szumu nie rozumiał i nie pojął, że stary dąb z polany odpowiadał mu:
— Powróci, powróci! — tylko czekajcie! Wszystko mija! Powróci, powróci!...


III.

Dąbrowa w widłach Dubissy i Ejni od niepamiętnych czasów była własnością Czertwanów.
Niegdyś, w szarej wieków oddali, świątynia tam stała, zamek jej strzegł.
W świątyni bogini Aleksota była czczona, zamku bronili zajadli wojownicy, w skóry odziani, z toporem w garści, a fanatyzmem w sercu.

Dziś z zamku zostały zaledwie ślady okopów i wałów, zmurszała baszta[1] pod siecią chmielu, studnia bezdenna,

  1. Baszta — wieża zamkowa.