samej z dzieckiem, w bór ciemny, gdzieby jej nikt nie turbował[1] nowinami, polityką, modłami i plotkami.
Siadywała na mchu lub pniu i słuchała, co las gwarzy.
A chłopak o lnianych włosach i smętnej twarzyczce siadywał obok i w milczeniu słuchał tej mowy poważnej i tajemniczej.
Do dębu na polanie nabrał z owych czasów czci bałwochwalczej.
Matka nauczyła go, że wódz to był tych, co polegli, broniąc bogini i zamku. Aleksota[2] płakała po nim, więc go bogi w drzewo zaklęły, by żył na sławę owego boju, na pamiątkę aż po kres świata.
Tymczasem bogactwa Czertwana rosły, Skomonty stały się pierwszym w okolicy z dobrobytu i rozległości dworem. Codzień wyraźniej stawało w myśli pokornej Wojnatówny, że ona nie pani dla tych dóbr, nie żona dla takiego potentata[3], że ona jedna w jego doli jest szarą plamą, zawadą, dysonansem[4]! Czuła to, i usuwała się w cień, schła, nikła, gryzła się, aż pewnej wiosny zmarła cichutko, jak żyła!
Marek miał wówczas ośm lat i cały skarbiec matczynych wiadomości, jako podkład do charakteru. Na pogrzebie zakończył epokę swego dzieciństwa: odtąd stracił opiekunkę i serce, wrócił do domu, obszedł kąty, i naraz i jemu zrobiło się w tym pięknym dworze i zimno, i cudzo, i za szeroko.
Nazajutrz uciekł do zaścianka do wuja: chciał tam zostać. I Wojnat rad był sierocie, ale tego wieczora przyjechał Czertwan i, po ostrej rozmowie ze szwagrem, zabrał syna! Nie syn to był, ale niewolnik, jak nieboszczka niewolnicą była.
I popłynęły lata. W Skomontach nastała nowa pani, nowy porządek, inne życie. Wniosła ton i szyk, dała Czertwanowi dzieci troje, delikatnych paniątek, skoligaciła go z pięknymi rodami.
Wszystko się zmieniło, i Markowe wspomnienia się zatarły, i obraz matki mu zbladł, tylko dąb na polanie pozostał mu nie zmieniony, zrazu zaklętym bohaterem, potem powiernikiem, przyjacielem, nareszcie wcieleniem wielkiej myśli.
Dwadzieścia lat upłynęło od chwili jego sieroctwa; kawał czasu, co się wlókł powoli, ciężko, mozolnie, żłobiąc mu duszę w pewna twardą formę, aż zastygła zupełnie.
Trzy złote miał iskierki w życiu, zawsze dąb był ich świadkiem, osłaniał je cieniem swych opiekuńczych gałęzi.