— Doprawdy? Pewnie ci naopowiadała okropności o nas! Witold lubi z nią się drażnić, a ja czasem dam jaką robotę...
— Nic mi nie mówiła. Mnie brak gospodyni, to ją poprosiłem.
— Mała korzyść — skrzywiła się pani Czertwan.
— Czy matka ma mi co do rozkazania? — spytał.
— Ależ nie, drogi synu! Chciałam porozmawiać z tobą, zasięgnąć rady w niektórych rzeczach. Mam wielkie rozumienie o twoim rozsądku.
— Rada rzecz trudna — zamruczał.
— Nie w rodzinie, kochany. Rada między nami jest i łatwa, i pożyteczna.
— Słucham zatem...
— Ah, ciężki, ciężki krzyż zostawił mi wasz ojciec. Każde z was wzięło gotowe, a ja muszę myśleć za wszystkich. Interesa zastałam w opłakanym stanie, majątek bez kapitału i ciężary znaczne...
— Jakie? — rzucił krótko.
— Koniecznie długi Wicia. Dawano mu tak mało, że utrzymać się nie mógł w Rydze.
— Brał czterdzieści rubli miesięcznie.
— Cóż to znaczy przy tamtejszych wymaganiach? Rozważyliśmy to z nim, i przekonałam się po dokładnym rachunku, że bez stu rubli miesięcznie uczyć się nie może.
— Droga nauka! — zauważył.
— Cóż robić? Nie mogę mu zwichnąć karyery[1] dla tak nizkich względów.
— Jakaż była cyfra długów?
— Ah, dużo! Trzydzieści tysięcy rubli — szepnęła nieśmiało.
— Zapłaciła matka? — spytał, nie okazując żadnego wrażenia.
— W części zaledwie. Cały mój zapas zginął. Zostałam bez grosza. Ale to są tylko półśrodki, a tu trzeba stanowczego lekarstwa. Wicio musi się uczyć, dom trzeba prowadzić, gospodarstwo ulepszać. Krótko mówiąc, potrzeuję zaraz dziesięciu tysięcy rubli.
Zatrzymała się i odetchnęła głęboko. Spojrzała na swego słuchacza. Siedział pochylony, jak zwykle, patrzac w ziemię. Chłód ten jego, pełen krytyki[2], doprowadzał ją do wybuchu niegdyś. Ale teraz czuła, że go potrzebuje, reprezentował jej poświecicie kapitały.
— Udaję się tedy do ciebie, jako do głowy rodziny teraz, o radę i pomoc...
Podniósł oczy.