będę wam płacił z nich pięćset rubli, jako wasz posag własność. Potrzeba mi tylko waszego słowa.
Uspokoiła się natychmiast i chwilę słuchała, uszom nie wierząc.
Ten człowiek był czarnoksiężnikiem, wyczytał w jej duszy najważniejszy powód odmowy, miał radę na wszystko.
— Należy mi się te paręset rubli. Oddałam wszystko dzieciom! — zaczęła już innym tonem.
— Doskonale rozumiem! Dacie mi kartkę na owe 5.000 rubli, i metrykę Hanki dla paszportu. Jutro u plebana będę z pieniędzmi za Żwirble. Pierwszą ratę za Budrajcie mogę zaraz płacić.
Otworzył pugilares i na stole położył pięć tęczowych biletów. Ten rozumiał interes, znał ludzi.
Wpół godziny, gdy odjeżdżał, miał, co chciał, w kieszeni. Ruszył prosto na plebanię, zamieniwszy z ciotką parę słów zaledwie.
Obie panienki siedziały u wrót i wyglądały go dawno.
— Zwyciężył pan pewnie! Poszłam z Hanką o zakład. Czy wygrałam? — powitała go siostra Olechny.
— Zrobiłem, co mogłem. Kapitał Hanki przyjąłem na siebie. Czy potrzebujesz całości?
— Ej nie! Paręset rubli na podróż! Resztę zostaw u siebie! O jakżem szczęśliwa!
— Pan i paszport ułatwi, i odprowadzi nas do granicy! Nieprawdaż?
— I owszem! Zrobię wszystko do końca!
Blada dziewczynka złożyła ręce, jak do modlitwy, i, łzawo patrząc w jego oczy, wymówiła serdecznie:
— Jakiś ty dobry, jakiś dobry... Czem ja ci się wywdzięczę?
— Byle nie medycyną w przyszłości! — żartowała Julka.
Spojrzał na nią poważnie i długo.
— Odwdzięczysz się, jeśli nauki swej nie wywieziesz za kraj, ale tu, w nim i dla niego będziesz pracowała, nie sławnie, ale z sił całych! — rzekł.
— Wrócę, Marku, i będę pracowała! O! dziękuję ci raz jeszcze!
— Może pan wstąpi na plebanię? Stryja niema, wyjechał do chorego! Opowiemy panu nasze projekty! — prosiła wesoło panna Julia.
Dał się namówić. Zgłodniałą Białkę wziął w opiekę parobek księdza, stary sługa kościelny podał im skromny obiad. Parę godzin przeszło niespostrzeżenie, nim się zdecydowali rozstać.
Panienki pieszo pobiegły do Skomontów, on zawrócił do zaścianka stępo, jako człowiek, który myśli, lub marzy.
Strona:Maria Rodziewiczówna-Dewajtis (1911).djvu/54
Ta strona została przepisana.