Połuczam[1] tysiąc rubli żałowania! Można żyć! Żebym chciał, tobym był bogatszy, mogłem się ożenić. Aha, prawda! Toż i ja ciebie dziś spłoszył od panienki.
Marek obojętnie ramionami rzucił. Kazimierz więcej się nie pytał, sen go morzył, coraz ciężej obracał językiem, mrugał oczyma, rozkładał się wygodnie w fotelu, wreszcie zachrapał! Gospodarz polecił go opiece ogrodniczka, a sam wyszedł na ganek. Atmosfera pokoju tłoczyła mu piersi! Godzinę stał na ganku, obojętny na mróz. Myśli jego były daleko, przy grobie ojca. Jaki on był szczęśliwy, że umarł, nie zobaczywszy dnia tego!
Nazajutrz, kto żył we dworze, pod przewodem rządcy spędził ranek w kościele.
Gość spał, potem zjadł obiad i znowu spał. Marek kazał konia założyć i ruszył do Saudwilów. Pierwszy raz czuł potrzebę podzielenia się z kimś swoją nową troską. Wczesny mrok zimowy zapadał, gdy wjechał w ulicę.
Ze wszystkich okien biło światło, odzywały się wszędzie skrzypce i bębenki, gromady postrojonych chłopaków chodziły z kolendą, u Wojnatów tańczono ochoczo, tłum otaczał zagrodę, tylko jego chata cicha i prawie ciemna.
Wielki czarodziej i panna Aneta grali sobie w maryasza[2] przy kominie. Żałowali świecy zapewne.
Wszedł, powitany zajadłem szczekaniem i piskiem menażeryi.
— Marek! — powitała go radośnie ciotka — a to dopiero miła niespodzianka!
— Cicho, hołota! — zakrzyknął Ragis, robiąc porządek swą drewnianą nogą. — Aha! niespodzianka! Czemu to tej miłej niespodzianki nie było wczoraj! Nie zjadłbym całego szczupaka i nie chorował dzisiaj! To się wie! Nasz pan raczkami się karmił panieńskimi i o Bożym świecie zapomniał!...
— Niech go jegomość nie konfunduje[3] — wdała się panna Aneta. — Dzięki Bogu, że jego biednego co cieszy! Siądź kochanieńki przy kominku! Ogrzej się! Nie frasuj! Zaraz cię ugoszczę, jak mogę.
W futrzanym tołubku, uśmiechnięta, serdeczna, starowina wyglądała młodsza o lat dziesiątek. Spokój i zgoda wyrównała brózdy po dawnych łzach. Krzątała się, jak za dobrych czasów. A Ragis burczał:
— Panna Aneta wszystkiemu rada. Mordercęby ugościła. Aż złość słuchać. Chłopiec do reszty się rozpuści przez te pieszczoty. Ho, ho, ho! Ja inaczej! Żołnierz w szeregu. Dobrze. A dezerter[4]? Kula w łeb. To się wie: