ostrobramski nad swem posianiem. Łzy jej tamowały mowę:
— Matko Najświętsza! Przemów mu rodzoną mową do serca! Daj mu opanowanie, by nie odchodził już od nas! Tyś cudowna!
Stary wojak wstał i, stukając kulą, przeszedł się parę razy po izdebce.
— Nie puścić go i basta! — zawyrokował po żołniersku.
Potem zatrzymał się przed panną Anetą i rzekł:
— A co? Krzyczała panna Aneta: »Nie słuchaj, nie słuchaj!« A racya była moja! Za dezercyę kulą w łeb! Ale kto tam pannę Anetę przekona! Gotowa i tego ugościć.
— Jakże go nie pożałować biedniątka? On jak chory teraz!... — usprawiedliwiała się.
— At! — trzepnął stary rękoma. — Pannie Anecie było się urodzić kapelanem u kryminalistów! Ma się rozumieć, rozgrzeszałaby ich hurtem! No i cóż ty z nim zrobisz, Marku? — zagadnął.
— Zobaczymy! — odparł po swojemu Żmujdzin.
— Wyswatać mu pannę i jak najpredzej ożenić — doradził Ragis. — Ach, niema czarnej Julki, w sam raz dla niego połowica!
— Zatrzymaj go, Marku — szepnęła panna Aneta — może zapomni! Nie frasuj się nad miarę, daje Bóg troskę, da i pociechę!
Dłoń jej, stwardniała od pracy, spoczęła łagodnie na jego schylonej głowie, a on tę rękę wziął i w milczeniu do ust przycisnął.
— Gdzie ta pociecha dla mnie! — wyrzekł po chwili — Orwidów niema!
— Przyjadą! — wymówiła z mocą — niezadługo będą!
Podniósł głowę, smuga ożywienia i zajęcia zabłysła mu w oczach.
— Kto ciotce mówił? — zagadnął.
— We śnie ich widziałam! Nieopodal byli, a szli szparko. Zobaczysz, nie upłynie rok, a wyzwolą cię!
— Tere-fere! Sen mara! — zaśmiał się Ragis. — Ot, lepiej chodź do obory, pokaże ci z latarnią, jakie u nas cielęta dał Bóg na kolendę. Klacz także zrobiła niespodziankę. Źrebak jest jak malowany. Chodź!
Rozproszyło to nieco smutne myśli. Stary istotnie czary znał chyba. W każdym kącie widać było ład i dostatek, z chaty panna Aneta zrobiła czyste, schludne mieszkanko. Zapas był w śpiżarni i stodółce, bydło utrzymane na pokaz, a szkapy Grenisa parskały wesoło nad pełnym żłobem.
Przepowiednia ciotki i widok przeistoczonej zagrody napełniły otuchą Marka. Przez ten rok wypłacił macosze
Strona:Maria Rodziewiczówna-Dewajtis (1911).djvu/70
Ta strona została przepisana.