Strona:Maria Rodziewiczówna-Dewajtis (1911).djvu/78

Ta strona została przepisana.

przysłała do Marka uprzejme zaproszenie na wielkanocne święta, z tysiącem skarg i utyskiwań.
Marek ze swej rezydencyi odpisał odmownie. Na święta wzywał go Jażwigło do Kowna dla interesu. Był to doroczny termin zakończenia poświckich rachunków i utworzenia bilansu[1].
U Wojnatów gospodarzyło młode małżeństwo. Marta promieniała uroda, nie brakło dostatków, ale pomimo to jednak czegoś niedostawalo. Bywały częste swary. Wojnat stetryczał i klął o byle co. Marta nie umiała zmilczeć, Łukasz, zawsze zalękły a rozkochany, potakiwał żonie.
Stary co tydzień wypędzał ich z chaty, służba nie wiedziała, kogo słuchać, a młodzi w tej ciągłej niepewności tracili ochotę do pracy.
W dodatku przyplątały się choroby. Zaglądała młoda kobieta często po zioła do panny Anety i, choć śmiała się z żartów Ragisa, czuć było rosnącą gorycz w jej duszy. Łukasz, wiecznie wzdychający, nudził ją.
Razu pewnego przyszła nad wieczorem do staruszki. Łez ślady były w oczach, choć rozmawiała swobodnie.
— Przychodzę do pani po deseń do kilimki. Takich gustownych nikt nie ma u nas... O! jak tu u was ładnie! — dodała, zaglądając do ogródka przez nowiutkie sztachety.
— Dziękuję, moja śliczna, dziękuję za pochwałę! — odparła staruszka. — Deseniki mam i dam z przyjemnością... A jakże tam z febrą u was?
— Dziękuję! Trochę lepiej, już dziś Łukasz poszedł w pole do siebie, bo musi być, wyprowadzimy się od dziada...
Zaśmiała się z przymusem i dodała: Chleb cudzym nożem krajany niesmaczny! Pana Ragisa niema w domu?
— Niema. Pojechał na Żwirble, a że ze strzelbą, to pewnie na kaczki pójdzie.
Usiadły na ławce pod chatą. Wieczór był śliczny, pełen zapachu brzozowych pączków, gwarny od roju owadów i usypiającego ptactwa.
Staruszka założyła pracowite ręce, a Marta oglądała czyste podwórko.
Ptactwo domowe szło do rąk karmicielki, zdala dążyła trzódka bydła i owiec kilkoro. Zagroda świeciła spokojem i porządkiem.
— Szczęśliwa macie rękę! — zauważyła młoda kobieta — nic darmo pan Ragis czarodziej! W rękach wam się wszystko mnoży i rośnie!

— Największy czarodziej Bóg i cudowna Panienka z Ugian. Nie nasze to szczęście, ale Markowe... Sierota on

  1. Bilans — obrachunek roczny