— A Kazio nic? — wtrącił Ragis.
— Jaki Kazio? — przerwała, składając ręce.
— Jaki? Nasz Kazio.
— Skądże on tam?
Coś na kształt uśmiechu błysnęło pod płowym wąsem Marka.
— Jakem go odprowadził zimą, to i dotąd siedzi — odparł.
— Święty Boże, a to co za awantura? Cóż on tam porabia?
— A cóż? Myślałem, że ducha wyzionę, w salonie u Jazwigły. Córka starego haftowała w krosnach, a on jej głośno czyta. Przyszedłem raz, siedzą, na drugi dzień to samo, i na trzeci, na czwarty! I tak zostawiłem!...
— Ot ziółko dała panna Aneta cudowne! — zaśmiał się Ragis, zacierając ręce. — Bodajto biebrzeniec! Już mu nie w głowie sierść z wierbluda, co?
— Mówił mi, że sklep założy w Kownie. Wódki do ust nie bierze i zrozumieć można, co gada.
Staruszce łzy biegły po twarzy, usta się trzęsły.
— Cudowne drogi Boskiej Opatrzności! — westchnęła. Błogosławieństwo ojcowskie go tknęło! Toż to radość bratu w niebie!
— A Orwidów niema i niema! — zamruczał Marek. — I do Jazwigły nikt się nie zgłaszał. Robiliśmy rachunki. Dwakroć tysięcy leży w banku, a ileż przybędzie za dziewięć lat! I na co? Nie ma już na świecie tej sprawy i celu, o którym ojciec mówił, umierając.
— Ha! może i racya! Mało na świecie dobrego zostało! Pocierp jeszcze trochę, a potem po radę do księdza pójdź! Może cię zwolni z przysięgi!
Ciotka podniosła uroczyście rękę.
— Nie zrywaj się, Marku, nie zrywaj! — powtarzała zwykłą zwrotkę — zobaczysz, oni wrócą!
Młody obojętnie ręką machnął i wstał.
— Nie z mojem szczęściem czego się doczekać! — odparł apatycznie.
— Ejże, chłopcze, a co z tobą? — zawołał Ragis. — Tfu! aż złość słuchać. Nie grzesz. Idzie ci, jak z płatka. A bociana widziałeś?
— Ludzie dość pochwał dla ciebie nie mają! — dodała panna Aneta.
— Ludzie, ciotko, powiedzieli Jazwigle, że okradam Poświcie. Gdy przejrzał rachunki i zobaczył tysiąc rubli wyżej dochodu, niż dawniej, to płakał biedny stary z oburzenia i żalu. A wiecie, skąd wyszła plotka? ze Skomontów. Witold opowiada każdemu.
Nie dokończył, zęby zaciął i przeszedł się parę kroków tu i tam.
— Łotr! — zawarczał Ragis wściekle.
— Takiemu dobrze na świecie — ozwał się Marek
Strona:Maria Rodziewiczówna-Dewajtis (1911).djvu/80
Ta strona została przepisana.