rozpływał się powoli. Potwór żelazny przywiózł mu nowy zawód tylko.
Zwiesił głowę i zniechęcony ruszył w stronę dorożek. Już schodził ze stopni ganku, gdy, tuż za sobą, posłyszał wymówione nazwisko Jazwigły.
Drgnął i obejrzał się. Średniego wzrostu, młody mężczyzna, ubrany elegancko, z pozoru zakrawający na uczonego przemysłowca, rozmawiał złą niemczyzną z głupowatym tragarzem, na którego twarzy malowała się chęć pozbycia się obcego typowem żmujdzkiem: »ne suprantu!«.
Coś tknęło Marka. Zawrócił i zbliżył się do rozmawiających. Niemiecki język posiadał wraz z odrobiną francuskiego. Przemógł wrodzoną dzikość, podszedł, uchylił czapki i spytał:
— Przepraszam, pan szuka pana Jazwigły?
— Tak, panie! — odparł obcy, dotykając kapelusza i z pewnym rodzajem podziwu mierząc wzrost interlokutora[1].
— Pan ma do niego interes?
— Hm, nie, tak sobie! — zamruczał nowoprzybyły. — Pan mi może dostarczyć adresu?
— Mogę.
W tej chwili Witold mijał ich, wracając z bufetu. Jak łobuz, gwizdnął przeciągle.
— Phi, phi! jak ty ładnie umiesz po niemiecku! — zauważył, przystając — czy to przy wołach się nauczyłeś? Może pozwolisz cygaro?
— Dziękuję!
— Niema za co! Długo tu zabawisz?
— Nie wiem!
— No, w każdym razie przyjdź do mnie, do hotelu! Mam coś na kształt interesu!
— W takim razie będę cię oczekiwał w swoim hotelu!
— Możesz oczekiwać, a potem każ się wypchać i na zielono pomalować. Bądź zdrów, ozdobo Czertwanów!
Zakręcił się na obcasie i gwiżdżąc odszedł do dorożki. Obcy tymczasem słuchał cierpliwie, niezrozumiałej rozmowy i nagle spytał:
— Co ten młody człowiek powiedział na końcu?
— Nic ciekawego! — odparł chmurno Marek.
— On powiedział »Czertwan«. Kto tu Czertwan? Pan zna Czertwana? — rzucił się przybyły niespokojnie.
— Dlaczego nie mam znać?
— No, to prowadź mnie pan do Czertwana! Już mnie Jazwigły nie trzeba. Czy to daleko trzeba jechać? Niech pan prowadzi. Zapłacę z ochotą. Wie pan: Czertwan, Poświcie...
- ↑ Interlokutor — rozmówca