— A czegóż pan chce od Czertwana? — zagadnął Marek, drżąc cały.
— To już ja jemu samemu powiem, panie — odparł, chłodniejąc znacznie obcy.
— Czy pan Orwid? — rzucił głucho Marek.
Nieznajomy cofnął się o krok.
— Pan wie o Orwidach? — zagadnął żywo.
— Od dwudziestu lat czekamy na nich! Czy to pan, syn Kazimierza?
— A pan sam Czertwan, legendowy Czertwan? Co za spotkanie! Otrzymał pan nasz list?
— Czytałem list, pisany do pana Jazwigły.
— Chodźże pan za mną!
Krótkie te pytania i odpowiedzi krzyżowały się nadzwyczaj szybko. Nieznajomy, rzuciwszy wezwanie, zwrócił się z powrotem do dworca. Marek szedł za nim, obserwując z pod oka syna bohatera, a swego obecnie pryncypała[1].
Dziwna rzecz! Młody człowiek nie miał ani odrobiny rodzinnego typu, znanego Markowi z portretów i opowiadań. Orwidowie byli ciemnowłosi — on był złotawy blondyn. Mieli typowe, bardzo gęste brwi i ciemne oczy — on miał rzadki rudawy zarost i szare, bardzo zimne i jasne źrenice. Nie zostało mu żadnego wspomnienia ojczyzny, nie rozumiał słowa rodzinnego języka, cudzoziemcem był od stóp do głów.
I znowu pomyślał Marek, że ojciec jego szczęśliwym był, że nie dożył powrotu tego i tego widoku. Jego dola zahartowała na wiele podobnych niespodzianek, starzec nie zniósłby odrazu takiej ruiny swoich ideałów..
W milczeniu postępował po pustych prawie salach, do pokoju pierwszej klasy nie rozumiejąc, po co go tam wiodą. Może przybysz chce wylegitymować się, pokazać mu ów sygnet złamany, którego połowę nosił wiernie na sercu.
Szwajcar otworzył drzwi, Amerykanin grzecznie Markowi ustąpił wejścia, poczem zamknął je za sobą troskliwie. Salon zarzucony był pakunkami, nikogo nie było.
W chwili, gdy Marek podnosił pytający wzrok na towarzysza, w głębi rozchyliła się portyera, i wesoły, młody glos spytał po angielsku:
— Jakże, Ciarkę, znalazłeś tego prawnika?
Amerykanin postąpił parę kroków i uśmiechnął się z dumą.
— Znalazłem lepiej! Pozwól sobie przedstawić pana Czertwana we własnej osobie!
Portyera rozsunęła się zupełnie. Młoda osoba, ubrana
- ↑ Pryncypał - zwierzchnik.