Posłyszał hałas — z półki spadła książka, potoczyła się na ziemię — rozsypały się z niej obrazki, kwiatki, szkaplerze. Chce podnieść Borucki, a nie może. Aż otwierają się drzwi — wchodzi Wołodia. Przykucnął na ziemi — wziął książkę — patrzy — ogląda podnosi na ojca oczy.
— Nie umiem tego czytać — co to, tatku? Dlaczego mnie tatko tego nie nauczył. Sam się nauczę.
I zgarnął książkę, pozbierał obrazki, kwiatki za bluzę zatknął — wyszedl.
Ocknął się Borucki na jakiś ryk. Patrzy — książka leży pyłem przykryta — a za drzwiami weselnicy kozaka tańczą — i ochryple śpiewają:
Kak prekrasnaja stalica
Etot gorod Pieterburg
Oj derwień, derwień Kaługa
Tuła rodina maja!
Wstał Borucki, zdjął książkę z półki, otarł kurz — i otworzył. Nic, żadnych liter