słuchali Boruccy, otwierali usta i oczy wlepiali w starego Bazyla. On opowiadał jak prorok i kronikarz świadek i współuczestnik każdego wypadku. A byłyż to dzięje!…
Przestawała prząść Emilka, rękami cisnęła piersi, bo zda się, z dygotu — serce wyskoczy — a łzy — same leciały z oczu, i tchu brakło. Pochylał się ku staremu Wołodia i dyszał, i oczy mu gorzały.
A obok, w alkierzyku Borucki stary siedział nad aktami — i słyszał każde słowo.
A czasem Wołodia o pieśni prosił — i ogarniała pieśń cały dworek, że pod okna zaglądali sąsiedzi, i czasem która z mieszczanek ośmieliła się w sień i do kuchni przyjść posłuchać.
Pewnego dnia przyjechał do Boruckich jakiś dworak i spytał się, czy u nich mieszkają unici.
Dowiedziawszy się, że gospodarze katolicy, już się stał rozmowniejszy — i opowiedział, że pani przywiozła z Warszawy jakąś posyłę dla Bazyla Panasiuka.
Strona:Maria Rodziewiczówna-Za wiarę i ojczyznę.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.