Ta strona została uwierzytelniona.
dziła syna. O wesele nie turbował się stary, bo mu syn z Wołynia przysłał sto rubli, ale czuł, że z wnukiem będą ciężkie przejścia.
Poszedł odwiedzić córkę i nieśmiało spytał o chrzciny.
— Do cerkwi nie dam zanieść! — oświadczyła Zonia.
— To jakże? A cóż on na to? — wskazał na męża.
— On mi przysiągł na zbawienie duszy, że także nie ustąpi. Zabiję się, dziecko uśmiercę, a nie dam. Ot zaraz — niech go ojciec ochrzci z wody — i tak zostanie.
Borucki popatrzył na Makarewicza. Ten odetchnął głęboko, jak człowiek, który decyduje się na najgorsze i rzekł:
— Chrzcijcie, tatu, na Stanisława! Co będzie, to będzie!
Borucki przeżegnał się. Woda już była przygotowana. Odmówił pacierz i ochrzcił wnuka.