Jakiś czas było cicho. Nie nalegał pop o chrzest, bo kobieta leżała, nie było komu przyjęcia sprawić. Ale gdy Zosia wstała, duchowny przypomniał święty obowiązek Makarewicz zbył go na razie, a nazajutrz wieczorem przyprowadził do ojca żonę z dzieckiem. Coś poszeptali, Borucki konie najął i w nocy odwiózł Zonię do kolei.
∗
∗ ∗ |
Cztery dni go nie było. Wrócił na skandal. Makarewicz twierdził, że mu teść żonę i dziecko wykradł, a sam tymczasem wyprzedawał dobytek i graty, wiedząc, że ta wymówka na wiele nie posłuży.
Poszły donosy i protokóły. Boruckiego bez ceremonii wygnał sędzia i zarobionego miesiąca nie zapłacił. Makarewicz dostał po paru tygodniach wilczy bilet. Obydwaj zostali oprócz tego oddani pod sąd.
Wśród urzędników i inteligencyi miasteczka powstał istny popłoch i konsternacya.