Strona:Maria Rodziewiczówna - Światła.djvu/100

Ta strona została przepisana.

Szedł i Semen z rodziną. Semenicha troskała się o chatę, w której ino najemnica głucha została na straży, chłop ją pocieszał:
— Zaparła się w komorze, gdzie pierogi i mięso złożone, a w chacie pociemku nikt plondrować nie pójdzie. I skrętu się będą bali! Oho, to dobry stróż!

Drzwi od sieni zastali zamknięte, a chatnie trochę przechylone, jakby je z wewnątrz ktoś trzymał.
Semenicha szarpnęła je ku sobie i wrzasnęła okropnie.
Przed nią stał krawiec z rękoma obwisłemi i pokazywał jej język, przekrzywiwszy głowę.
Semen odepchnął żonę, rzucił się ku niemu i pchnął. Ale krawiec ino się zakołysał, jak skręt na nici, i uderzył chłopa. Wtedy w mroku chaty ujrzeli, że wisiał na czerwonym pasie u belki, i że już zsiniał i zastygł. A obok niego, u tej samej belki, wisiała więź przeklęta, już zupełnie sczerniała.
Zapanował w chacie okropny popłoch, krzyk, gwar, najście ludzi. Odcięto wisielca, postawiono straż, chatni wynieśli się do sąsiadów.