Dziewczyna miała wtedy lat siedemnaście i była bardzo ładna i śmiała.
Gdy pierwszy raz inżynier wstąpił do izby, by zamówić furę Makara zpowrotem do mostu, nie zastał starego, tylko dziewczynę.
Powiedziała mu, że „ojciec“ zaraz wróci, i bynajmniej nie zalękła widokiem obcego, krzątała się dalej po izbie, nucąc.
Młodzieniec zaczął rozmowę, odpowiadała swobodnie, zaczął żartować, odcinała mu żywo. Zajęła go i zabawiła. Makar zastał ich jakby dawno znajomych.
Przez całą drogę inżynier zachwalał dziewczynę; starego głaskało to po sercu, uśmiechał się, polubił młodego.
Odtąd woził go często tu i tam. Droga była błędna, po moczarach, groblach, krętych ścieżynach i lasach — wiorst kilkanaście. Zwykle jechali nocą — dla oczu Makara nie było ciemności. Tak trwało przez parę miesięcy. Często gęsto wstępował inżynier do chaty, parę razy zanocował — a płacił hojnie. Wszyscy byli z siebie zadowoleni.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Światła.djvu/13
Ta strona została przepisana.