Strona:Maria Rodziewiczówna - Światła.djvu/132

Ta strona została przepisana.

Wtedy on się zwrócił, wjechał między trupy, między krwi kałuże i orlem okiem się rozejrzawszy, stanął w miejscu, gdzie wał poległych spoczywał wkoło znaku.
Chorąży nie żył, ale o towarzyszów trupy wsparty, wałem ciał obłożony stał, znak jeszcze dzierżąc.
A obok niego z rozrąbaną czaszką, koniem przywalony, obryzgany posoką, leżał Jazłowiecki.
Tedy hetman czapkę swą z czaplemi piórami zdjął i pokłon mu oddał, a ci, co za nim jechali, też głowy odkryli i umilkli, uszanowaniem zdjęci.
A stary wódz zabitego im buławą wskazał.
— Tenci tu triumfator jest! — rzekł — i bym królewską moc miał, do klejnotu jego dodałbym dzisiaj jedną koronę. A takci mu ją Bóg doda — niebieską.
Skoczyli rycerze i bohatera na rękach podnieśli. Chorągwie się schyliły przed nim, a starszyzna pochód zamykała.
Hetman na jednego z rotmistrzów skinął.
— Weźmiesz waszmość znak ten i miecz i hełm. Synaczka to jego spuścizna i ojcowski testament. Takci ten rycerz chciał i stanie się.