Zdarzyło się jednak, że Makar poróżnił się z sąsiadem, zawistnym o dobry byt i zarobek furmana.
Poszło o byle co — o wiadro u studni. Mieli ją wspólną, i w chwili, gdy Makar swe konie chciał spiesznie napoić, tamten mu wiadro zajął.
— Mógłbyś zaczekać, aż ja skończę! — mruknął stary — twemu bydłu zostanie wody, a mnie spieszno w drogę.
— Jedź, jedź, durniu! Wyjeździsz sobie pociechę! — tam ten urągliwie odparł.
Makar się obraził o swój fach.
— Jużem sobie wyjeździł, com chciał. Więcej, niż ty, to głupie bydło hodując i po gumnie łapcie rozdeptując.
— Baczże, by to, coś wyjeździł, nie wyjechało ci w świat żelazną drogą! — zaśmiał się sąsiad.
— Gadasz bałamutnie, jakbyś się na znachora uczył, — z pozorną obojętnością odrzekł Makar, i odzyskawszy wiadro, zajął się pojeniem koni.
Młody inżynier tymczasem w izbie na podwodę czekał, wcale do pośpiechu nie nagląc.
Słowo sąsiada wpadło głęboko w głowę starego. Sumował, rozmyślał, a nadewszystko począł ba-
Strona:Maria Rodziewiczówna - Światła.djvu/14
Ta strona została przepisana.