Strona:Maria Rodziewiczówna - Światła.djvu/15

Ta strona została przepisana.

czniej się rozglądać. I zauważył, że ludzie uśmiechali się na jego widok, a szczególnie uśmiechali się, gdy wiózł inżyniera. I zauważył, że młodzieniec coraz częściej do chaty zagląda, i że dziewczyna, gdy go nie było, raz w raz zagląda w okienko.
Makar wszystkiego tego dopatrzył, zakarbował, niczego po sobie nie dając poznać; stał się tylko hardziej milczącym i mniej chętnym do wyjazdu. Zaczął też po wsi napomykać, że pora dziewczynę zeswatać, by dostać do domu młodego wyręczyciela i pomocnika.
Inżyniera zaś nie przestał wozić i przywozić, spełniać jego polecenia, służyć mu rzetelnie... Znowu upłynęło tak kilka tygodni. Gospodarski syn, chłopak porządny i pracowity, przysłał swe swaty do sieroty — odmówiła stanowczo.
— Czem ci on krzyw? — spytał jej spokojnie Makar, gdy swaty odeszły.
— Mnie ta każdy krzyw! Nie chcę żadnego — odparła.
— Czemu? Lubisz kogo? — badał stary.
Poczerwieniała, ale wnet odzyskała rezon.
— Ja nie hodowałam się dla chłopa na sługę!