dowodzą, co wędrowne grajki i kramarze bają — słuchał nawet, co świergoce przylotne ptactwo na wiosnę.
Dumki bujne objęły jego duszę, do roboty ojcowskiej się nie brał, skrzypki sobie sprawił, pieśni się nauczył — w świat się wybierał.
Stary drwal ni mu przeczył, ni namawiał; uśmiechał się dziwnie, lub głową potrząsał, słuchając chłopaka, co go kusił.
— Chodźmy stąd, tatusiu, do żyznych krajów, do wielkiego morza, do pięknych miast — i bogatych ludzi. Posłyszymy śpiewania i muzykę. Kark wam się zgarbił, ramiona pomdlały, po twarzy wam męka i pot brózdy poczyniły, jak pług na polu! Chodźmy.
Stary głową trząsł i rąbał.
— Kto mnie najął — obiecał zapłacić. Trza czekać na rachunek!
— Flisaki mówią, że się niczego nie doczekacie. Kto was najął — jużby się zgłosił, żeby sumienie miał. Ale on was oszukał — jak głupca, i pewnie już o was i nie pamięta. Flisaki i kramarze, i kupcy drwią z was.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Światła.djvu/164
Ta strona została przepisana.