Strona:Maria Rodziewiczówna - Światła.djvu/167

Ta strona została przepisana.

— Tatusiu — krzyknął — co się z was zrobiło!
A stary, rozpromieniony, piękny, potężny, rzecze:
— A tom, synku, sobie wyrąbał, tom sobie wysłużył.
— Toście bogaci, tatusiu, nie będziecie już pracować.
— Ja szczęśliwy, synku.
— To i ja z wami będę królował?
— Nie wiem, synku, do kogo się zgodzisz na służbę, kto ci będzie panem?
Obejrzał się chłopak, szukając niewiasty owej.
— Kiedy mi ona szczęście obieca, to się do niej zgodzę! — rzekł.
Ale niewiasta już odeszła i majestat ojcowski począł się oddalać, oddalać, a został chłopak sam w ciemności.
Sen to był — czy jawa?
Rano, gdy się obudził, świt zaglądał do budy, na posłaniu ojciec leżał, w opończę otulony i nie wstawał do roboty.
Zerwał się chłopak, za ramię go potrząsnął. Ramię osunęło się bezwładnie. Drwal był umarły. Ręce miał czarne i grube, członki wychudłe, taki