Strona:Maria Rodziewiczówna - Światła.djvu/176

Ta strona została przepisana.

Poczęło mu serce bić i radować się, bo jakoś jasno, jasno — i lekko było w duszy.
— Cóż chcesz ode mnie za robotę swoją? — ona go pyta.
— Chciałbym wiedzieć, ile ona warta dla was. Może nic.
— To wyjdźże! I wyszli. Ale jakoś świat był inny. Zamiast puszczy, pola falowały zbożem złotem, wśród nich stały piękne domy, śmieli się ludzie weseli, świeciły kościoły i miasta, słychać było pieśni radosne.
Drwal patrzał, patrzał, i szedł radosny za panią swoją, a kto go spotkał, pozdrawiał i pokazywał go innym.
— Patrz! To ten, co karczował. To ten, co pnie walił! To ten, co sławy nie chciał, i chwałę wziął! Patrz!
Dusza drwala rosła i uspakajała się, jak wielkie morze.
— Skąd oni mnie znają, pani? — spytał.
— Ja im o tobie mówiłam! Chodźże teraz na obrachunek.
I byli znowu w budzie na rubieży, kędy dogasało ognisko i błyszczała w kącie spracowana siekiera.