dzarzy, na pranie szmat, na ugotowanie ubogiego posiłku, na łatanie odzieży. Od znajomych dostała jakąś niezbyt zdezelowaną maszynę do szycia, dostała robotę u kolejarzy. A przytem zdążyła jeszcze uprosić pomoc lekarską dla swych lokatorów i po takim pracowitym dniu ledwie miała chwilę po wieczornym pacierzu z dziećmi pomyśleć z troską — jak zdoła wykupić medalik.
Była pewna, że złotnik jej wierzył i niedopuszczalne było uczynić mu zawód. Z kosztów pogrzebu zostało jej wprawdzie kilkanaście marek, ale te pożyczył jeden z uchodźców na buty. Dostał posadę w barakach, ale że miał żonę chorą i troje dzieci, zapewne nie będzie w stanie pożyczki zwrócić.
A dni biegły bardzo prędko — jak zwykle dni do ciężkiego terminu, i nareszcie zostało tylko trzy. Wtedy pani Anna przestała się troskać.
— Nie pójdę do Osuchowskich po te osiemnaście marek, bo skądże mieć mogą, kiedy ją wczoraj zabrano do szpitala. Dzieci pewnie głodne i tyle. Ano zaniosę złotnikowi trzydzieści pięć marek, com zarobiła szyciem, i niech za resztę zabierze dukat i obrączki.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Światła.djvu/190
Ta strona została przepisana.