Strona:Maria Rodziewiczówna - Światła.djvu/212

Ta strona została przepisana.

Nie było buntu — więc nie było kary, Sybiru i konfiskaty — wzamian była rzecz nowa, w skutkach jednaka: ewakuacja. Męczeńskim szlakiem na wschód, starym szlakiem — gnano Polskę.
I jeszcze te ostatki, to trochę uchwyconego z pożogi na wozy dobytku, lub uratowanego inwentarza wzbudzało podziw chłopów Rusinów.
— Bogaty kraj, bogaty! — kiwali głowami.
W głębi duszy jednak zgadzali się z „naczalstwem“. Słusznem było, że wysiedlono Niemców kolonistów — mogli być szpiegami — słusznem, że wysiedlono Polaków, boć to „miatieżniki.“ Jednego zrozumieć nie mogli: — dlaczego pędzono prawosławnych z Chełmszczyzny — i dlaczego tych nawet prowadzili popy.
Pierwsza niechęć do wysiedleńców zaczęła się nawet od tych taborów. Były to pierwsze, co zaczęły po wsiach kraść i grabić z pól. Litość Rusinów miejscowych ostygała — kult dla naczalstwa zmalał. Tymczasem dom mój codzień bardziej się zaludniał i po kilku dniach wydawał mi się pełen. Tabory przybywały na nocleg, prowjantowały się w paszę — odjeżdżały dalej rankiem. Inne, zostawały na dłuższy postój. Roz-