Strona:Maria Rodziewiczówna - Światła.djvu/218

Ta strona została przepisana.

mia stała się bezpańskim stepem, a dwory zagrodami, gdzie te niezliczone tabuny spędzano na nocleg. Powiat nasz należy do małowodnych — całoletnia niebywała susza dopełniła miary jeszcze jednej klęski pragnienia. Cierpieć zaczęli ludzie — ale najnieszczęśliwsze były zwierzęta — padały gęsto — zdrożone, zegnane, oszalałe paniką, głodem, pragnieniem. Z dzikim rykiem gromady okrążały studnie, tratując, co słabsze z pomiędzy siebie, pod naporem padały ogrodzenia sadów — gdzie były sadzawki ze stojącą, niezdrową wodą. Żołnierze pastuchy, od kurzu i zmęczenia do ludzkich istot niepodobni, spędzali to jako tako do zagród na noc, ale część wypierała się na wolność i ginęła po lasach, bo skoro świt pędzono tabuny dalej — za cofającą się armją w stronę Pińska.
Oficerowie od tej komendy, wstępowali na chwilę, prosząc o mleko — spiesząc bardzo. Mówili cyfry wprost bajeczne: tysiące, dziesiątki tysięcy sztuk — zarazy już grasowały wszystkie: karbunkuł, zaraza płucna, jaszczur. Co dwór, co wieś, przybywały znów tysiące; zagarniali wszystko, by wrogowi nie zostawić.