Strona:Maria Rodziewiczówna - Światła.djvu/221

Ta strona została przepisana.

czyniono opał i podkurzacze — wydzierano ramki — i pożerano wszystko razem — wosk, czerw, zimowy zapas miodu, umykając od rozjuszonych pszczół. Żołnierze i chłopstwo tam zajęte — do ludzi nie byli podobni, opuchnięci od żądeł, umazani miodem, a rechoczący z uciechy.
A huk armat niemieckich, regularny, potężny zbliżał się nieubłaganie.
Wieczorem tłuszcza cofnęła się na wieś, i starszyzna znalazła, że czas jest odpowiedni do przysłania straży do ochrony sadu, ze względów sanitarnych“.
Przybyło tedy dwóch żołnierzy — i myślałam, że będzie może noc spokojna.
Ale o 10-ej wieczorem straż mi dała znać, że kozacy odbili magazyn ze spirytusem, piją — i chłopy też z wiadrami lecą. To był moment, którego człowiek jednakże do śmierci nie zapomni, i po którym zupełnie na śmierć jest obojętnym. Warczenie uciechy tłumu, tupot biegnących, trzeszczenie resztek płotu — słychać było — wśród huku armat.
Zarządziłam, jaką taką ochronę przed najściem pijanej tłuszczy. Pogaszono w domu światło,