Strona:Maria Rodziewiczówna - Światła.djvu/222

Ta strona została przepisana.

znieśliśmy do piwnicy odzież, pościel, żywność, sprowadziliśmy sieroty — posłałam na wieś do oficerów — i przebyliśmy tak parę godzin — pełnych wrażeń i nastroju.
Parę bliskich strzałów karabinowych dodało nam otuchy. Chyłkiem, czając się po krzakach, ktoś ruszył na przeszpiegi. Przy spirytusie była już wojskowa władza — tłum pomimo to rzucał się do rowu, kędy ciekł strumień ognisty. Pod groźbą kul chłeptał i czerpał. Zaczęto zarzucać gnojem i ludzkiemi exkrementami — bezskutecznie — jeszcze był pożądany i smaczny. Kto nie docisnął się by pić, ten przesiąkłą płynem ziemię ssał i połykał. Przy oświetleniu pochodni — obraz był ciekawy — jako studjum ludzkości z XX wieku.
Homo sapiens używał.
Wracając, zajrzałem do mych pszczół. Kłębami całemi osiadły puste ściany swych siedzib, otulając swemi ciałami matkę, do śmierci wierne, karne, przywiązane.
Rozbudzone sieroty — osiadły ganek, i cienkie głosiki śpiewały: Kto się w opiekę.
Przetrwaliśmy tak tę noc.