wysoka, a wesoła, a pieśniż umiała setkami!... Bóg wie skąd je brała, ale coraz dziewczęta rówieśnice i sąsiadki słyszały nową i uczyły się od niej, z zawiścią pytając, kto ją ich uczył.
Śmiała się odpowiadając:
— Kto? Albo ja wiem! Wiatr niesie, bór gada, ot — i wszystko.
Nikt się nie dziwił, gdy przyszły do niej pierwsze swaty; miała lat piętnaście. Zdziwił się tylko stary, który o niej nigdy nie myślał.
— Czego wy ludzie? — zagadnął na ich widok.
— Po waszą dziewczynę, dla naszego Seweryna!...
Chłop milczał, potem się oburzył.
— Ot, wymyślili! A ja bez niej zostanę?...
— Weźmijcie Seweryna w prystupy.
— Onże za rok idzie do wojska. Smarkacz!
— I ona młodziutka. Jak tych gołębiąt parę, mieć będziesz w chacie, na twoje stare lata. Do wojska może go nie wezmą...
— Cóż to mnie takim starcem czynicie! Mogę ja sam jeszcze żonkę wziąć i własne dzieci hodować, a nie wnuczęta. Zabierajcie wódkę — i idźcie z Bogiem gdzieindziej!
Strona:Maria Rodziewiczówna - Światła.djvu/36
Ta strona została przepisana.