Strona:Maria Rodziewiczówna - Światła.djvu/48

Ta strona została przepisana.

Seweryn odebrał srebrne ruble. Dziękował, całował, pieścił, obiecywał cuda. Powoli okropne wrażenie zatarło się w pamięci dziewczyny; myślała wciąż o coraz bliższem rozstaniu z ukochanym.
Dni leciały, jak ptaki, i przyszedł ten ostatni, gdy rekruci poszli ze wsi w daleki świat. Wtedy zrobiła się Parasce zima i śmierć, i nuda niczem nieogarniona.
Przestała śpiewać i śmiać się — milcząca i ponura przędła po całych dniach.
Przyszły swaty jednej jesieni, przyszły drugiej i trzeciej. Nareszcie i przychodzić przestały.
Stary i mały drwił ze stałości dziewczyny, ona się zasklepiła sama ze swym uporem i milczeniem, wierzyła fanatycznie w swego chłopaka. Nareszcie trzeciej jesieni, niespodziewanie zjawił się, uwolniony przed czasem, z powodu wypadku z nabojem który mu urwał dwa palce u prawej ręki. Wprost ze szpitala szedł, wymizerowany, ale rad, że do wsi wraca.
Jak przewidział odchodząc, bracia podzielili się, rozdarli ojcowiznę, poniszczyli dobytek i budynki.